Zubcow to był nasz cel, ale tym razem mieliśmy się przebić do okrążonych żołnierzy a nie odbijać samo miasteczko. W sumie to nawet dobrze, bo walki czołgów w mieście to katastrofa. Wąskie uliczki, zgliszcza, leje - to trudny teren dla nas pancerniaków a tak mieliśmy tylko podjechać pod miasto.
W pobliskim lesie, po drugiej stronie rzeki Wazuzy, walczyli ci, których okrążyli Niemcy i mieliśmy nadzieję, że nam się uda. Jeszcze 12 dni temu mieliśmy zdobywać Rżew a teraz? Mieliśmy dojechać na 20 km od Rżewa i koniec, bo nie mamy szans na wbicie się dalej. Wszystkim wydawało się, że mamy przewagę w sprzęcie i ludziach a tu klops. Grupa Armii Środek miała się na tyle dobrze, że podjęła kontratak i okrążyła naszych. Sytuacja trudna a my mieliśmy pomóc.
Kolumna naszych 13 czołgów jechała powoli, polnymi drogami. Pełno śniegu i biało dookoła. Gdzieniegdzie tuż przy drogach widać było spalone chaty i kikuty kominów. Dobrze, że było tak ciemno, bo inaczej moglibyśmy się natknąć na samoloty zwiadowcze, a Sztukasów nikt nie chciał zobaczyć. Unholiczenko przed wymarszem mówił nam, że mamy podjechać do rzeki i ukryć się w lesie. Zwiadowcy mieli powiedzieć czy da się przejechać przez rzekę, czy też nie. Jeżeli lód będzie popękany to mieliśmy stanąć w lesie i ubezpieczać tych, którzy będą się przebijać w naszą stronę. W przeciwnym wypadku mieliśmy się przebijać.
Na 30 km od Zubcowa co raz częściej widzieliśmy wraki czołgów. Najgorsze w tym widoku było to, że widzieliśmy więcej wypalonych T-34/76 i T-60 niż niemieckich PzKpfw III i IV. Z każdym mijanym wrakiem z gwiazdą na wieży, zapadał coraz większa cisza. Cisza w naszych głowach, bo już od dawna nikt się nie odzywał bez potrzeby. Od czasu, do czasu spychaliśmy z drogi spalone transportery Sd.Kfz.251 i nasze ciężarówki ZiS 5.
Kiedy zaczęło świtać naszym oczom ukazywała się szersza perspektywa pobojowiska. Obraz tej wojny był co raz bardziej przerażający. Dziesiątki zamrożonych ciał, przyprószonych świeżym śniegiem, wokół drogi a my ciągle w drodze. Na miejscu mieliśmy być koło 8 rano. Z każdą minutą robiło się co raz jaśniej i przed nami wyłaniał się ponury obraz klęski. Wielka ofensywa na Rżew okazała się porażką. To już nie kilka lecz setki ciał leżały powyginane, z twarzą w ziemi, z karabinem w dłoni. Smutny i brutalny obraz ponurej rzeczywistości pętał nasze umysły. Poranna mgła osiadała na czołgach i naszych mundurach, a umysły mroziła mgła śmierci i coraz bardziej przerażające wizje tego co miało miejsce dookoła nas i co mogło stać się również naszym udziałem.
Nagle kolumna stanęła nieopodal zagajnika. Nawiązaliśmy kontakt z naszymi zwiadowcami. Dowódcy czołgów wyskoczyli z wozów. Silniki ciągle chodziły - to na wypadek nalotu. Zwiadowca mówił z trudem.
- Po drugiej stronie rzeki Niemcy. Okopali się. Nasi są jakieś dwa kilometry dalej. Przebijają się grupkami po 5-10. - Głęboki wdech. - No więc mają sporo armat ppanc., a za nimi stoją dwa Sturmpanzer, I Bison. Wiecie takie małe gówno ze sto-pięćdziesiątką. Jak walnie to nie ma co zbierać, ale samo tałatajstwo słabe, na jeden strzał.
- Dajcie mu wody! - krzyknął Małpicki.
- Lód mocny na rzece. - Zwiadowca po przekazaniu tego co wiedział o wrogu, usiadł na śniegu i oparł się o sosnę. Musiał być cholernie zmęczony. Drań miał sporo szczęścia, skoro przedarł się przez linię wroga, przez rzekę i jeszcze nas znalazł. Cały czas tonąc po kolana w śniegu.
Dojechaliśmy do lasu. 6 czołgów zostało w miejscu gdzie dotarło czoło kolumny, reszta pojechała kilometr na północny wschód. Do Wazuzy mieliśmy może z sześćset metrów i zakole. Dalej za pagórkiem Zubcow. Rozstawiliśmy się tak, że tworzyliśmy wachlarz ustawiony do rzeki. Każda z załóg miała za zadanie zamaskować czołg.
Nasza kompania składała 65 pancerniaków, 13 czołgów, a jeszcze parę dni temu było nas ponad dwa razy więcej. Najgorsze było to, że większość załóg to nowicjusze, pierwszy raz w boju. Husarzenko z Małpickim udawali twardzieli, ciągle pokrzykując na swoich, a ci ostatni robili co im kazano, ale nikt nie wiedział czy w sytuacji zagrożenia dadzą radę. Na całe szczęście moja załoga to byli zgrane chłopaki. Widzieli co i jak. Czołgi zamaskowane. Kucharszczak zrobił pogadankę z nowymi celowniczymi. Husarzenko się śmiał, że to taka leśna agitacja.
- No więc dzieciaki, co robicie gdy nagle widzicie z lewej jadący na was niszczyciel czołgów, he? - Rzucił Kucharszczak. Cisza.
- Walimy w niego towarzyszu dowódco.
- A gdzie walisz takiego StuG III?
- No w niego towarzyszu dowódco!
- Oj dzieciaku, dzieciaku! Głupiś ty jak but z lewej nogi. Walisz mu w gąsienicę, najlepiej jego lewą, patrząc z twojego czołgu w prawą.
- No ale dalej ma działo i może strzelać!
- Tak, może, ale nie w ciebie zakuty łbie. Obróci go bokiem, prawym bokiem do ciebie matole. Mówisz „walę w niego” ale z przodu ma 80mm pancerza, jak jest pod kątem, to rykoszet, a tak, jak go bokiem obróci to już mniej ma stali. Pamiętajcie matoły! Zawsze w gąsienice i objeżdżać niszczyciele. Jak mu gąsienice zerwiecie to oni już mogą tylko modlić się do najświętszej panienki o szybką śmierć. W boju gąsienic nie naprawisz! - Gdy to powiedział nad nami przeleciała ”rama”. Po prostu świetnie... Ledwo przyjechaliśmy i już mieliśmy zagwarantowane niechciane towarzystwo.
Autor: Ajs1981
Autor: Ajs1981
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz