Trzej zziajani, przemoczeni do suchej nitki i głodni żołnierze ostatkiem sił dotarli na skraj lasu. Wychylam głowę z włazu i krzyczę uciekajcie za las, tu zaraz będzie piekło. Ostatkiem sił meldują się, mówią, że są z 2 Gwardyjskiego Korpusu Kawalerii. Nutzikow, Saszow i Zandrikow. Niczym trzej muszkieterowie, bez D'Artagnan’a. Silniki już warczą, kłęby spalin unoszą się co raz wyżej. Ot fizyka.
Już mamy ruszać, gdy nagle od strony drogi widzimy jak jedzie na motorze żołnierz. Ledwo co słychać, nasze maszyny w gotowości, a goniec krzyczy: 4 czołgi mają zostać w lesie, reszta wzdłuż rzeki, Zubcow zostawić, po drugiej stronie załatwić Bizony. Za 5 minut ostrzał od chłopaków Delickiego. Będzie walić w rzekę, a Wy manewr oskrzydlający przez wał. Powodzenia! Tak jest. Triperenko, Zielny, Adamowicz i Loboszczuk na swoich miejscach. Jedziemy.
Trójka z 2ej Gwardyjskiej jedzie już z posłańcem na tyły. Ciekawe czy się jeszcze zobaczymy? No nic, w drogę. Cel Bizony i działa ppanc. W lesie zostaje Mordohajew i ci trzej nowi Biernyj, Dudikow i Strojnyj. Ze mną jadą Kucharszczak, Husarzenko, Małpicki, Bierny, Olertomow, Ozfankow, Patrikow i całkiem nowy „wujek” Karolewski.
Sytuacja wygląda tak, dwa zagajniki wdłuż rzeki, nasz po prawej opuściliśmy, przy nas zakręt Wazuzy. Ten po lewej obsadzony przez czołgi Mordohajewa. My przejeżdżamy przed nimi, po 300 metrach mamy przekroczyć rzekę, jest tam bród. Następnie rozdzielamy się na dwie części. Kucharszczak, Husarzenko, Małpicki, Bierny, Olertomow jadą dalej na zachód. Po 4 minutach mamy pojawić się my. I skręcamy na północ. Mamy zajechać ich z dwóch stron, od wschodu jest Wazuza. Plan prosty, gorzej będzie z wykonaniem.
O ile my zawsze możemy się cofnąć to druga grupa bardziej ryzykuje, może dostać z trzech stron. No nic, w imię Boże. Może się uda. Dotychczas zawsze atakowaliśmy frontalnie, może fryce pomyślą, że chcemy zdobyć Zubcow i pod to przygotowali obronę? Wszystkie włazy pozamykane, wjeżdżamy do wody. Kra pęka jak zapałka. 20 metrów to nie problem. W tym samym momencie, w którym wjeżdżamy do rzeki, chłopaki od Delickiego posyłają salwy z haubic M-10 152mm. Wielkie gejzery wody widzimy po prawej. Dosłownie kilkadziesiąt metrów od naszych starych stanowisk. Kilka pocisków upadło na drugi brzeg. Jesteśmy na brzegu, lekki nasyp, a za nim górka, dokładnie tak jak mówił zwiadowca. W sumie lekkie wzniesienie, ale takie, że nie widać czołgu. Wszystkie czołgi przejechały przez rzekę, pierwsze pięć jedzie dalej na zachód.
My stoimy i czekamy. Długie 4 minuty. Chłopaki przejadą pewnie z 2 km i dopiero wtedy skręcą na północ. Delicki dalej wali w rzekę, teraz przeniósł ogień na brzeg, nie ma już śniegu w tym miejscu tylko dziury i kupa ciemnego piachu. Fontanny piachu. Patrzę przez peryskop, nasi jadą dalej, na zegarku mijają 3 minuty, 3:30, 3:50, 4, jedziemy! Na początku kołysze nami, jesteśmy przez ułamek sekundy bezbronni, lufa w niebo. Żeby tak mieć taką wieżę co by lufa zza nasypu się tylko wychylała. Jesteśmy już na płaskim, ja w środku, po lewej Ozfankow, po prawej Patrikow z wujaszkiem Karolewskim. Wszyscy tak na niego mówią, ma podobno liczną rodzinę i sporo dzieci.
- Ładuj odłamkowym! Przed nami zagajnik, taki sam jak ten nasz po drugiej stronie rzeki. Ognia!
Cztery lufy zieją ogniem. Dostajemy się pod ostrzał 7,5 cm PaK 40 i 5 cm PaK 38. Stoją w zagajniku, jest ich pięć, cztery 38’ i ta jedna cholerna 40’.
- Cel Pak 40! - Pociski z trzydziestek ósemek nie robią nam krzywdy, zresztą fryce walą w wieże. Ozfankow zgubił gąsienicę, dostał w lewe koło i go lekko obróciło. Nas trafili w właz, huk jak cholera, wszystko na górze pozrywało. Patrikow z Karolewskim walą w nie te cele co trzeba. Ich pociski ścinają drzewa jak brzytwa zarost.
Lecą na fryców kikuty i strzępy konarów. Jak w tartaku. Triperenko ładuje kolejny pocisk, ognia. Kupa piachu, trafiamy przed Paka 40, Ozfankow po zniszczeniu PaK 38, celuje w końcu w Pak 40. Nagle kolejny huk, zatrzęsło nami jak diabli, Zielny i Adamczuk zakrwawieni od odłamków, mnie piecze w udzie, dostaliśmy chyba w kadłub. Pisk w uszach, widzę jak Triperenko coś mówi, ale nic nie słyszę, widzę tylko jego wytrzeszczone oczy i żółte zęby. Ognia! Błysk i język ognia w zagajniku, trafiliśmy prosto w skład pocisków, załoga wybita do nogi.
Nasz czołg stoi, dwóch rannych, ja lekko, Triperenko i Loboszczuk kontuzjowani, mamy problem z wyjściem z wozu. Czołg Ozfankowa cały, ale musi naprawić gąsienicę. Patrikow to samo. Obie gąsienice zerwane. Tylko „wujek” Karolewski bez uszkodzeń. Dobrze, że moja załoga cała. Ale czołg do naprawy, a tu się nie da. W sumie na cztery tylko jeden sprawny za cenę 5 dział i kilkunastu fryców. Ozfankow po bitwie sprawdził pobojowisko. Znalazł tylko mapę z zaznaczoną pozycją w lesie, rozbity megafon i tego jeńca, który mówił, że mu dobrze w niewoli.
Miał przestrzeloną potylicę. Pewnie go zastrzelili jak reszta zaczęła uciekać. Loboszczuk chyba po tym już nigdy nie wspomni o zupie z niemieckiego kotła. Ale inna myśl zaprząta mi cały czas głowę, co z chłopakami na zachodzie?
Tymczasem czołgi Kucharszczaka, Husarzenki, Małpickiego, Biernego i Olertomowa jechały cały czas na zachód mijając zagajnik po prawej wzdłuż niedużej skarpy, która idealnie maskowała ich przejazd. Po ich lewej znajdował się otwarty teren, na którym gdzie nie gdzie stały samotne drzewa. Kiedy skręcili w prawo, mijając zagajnik słyszeli już huki wystrzałów naszych czołgów i dział przeciwpancernych. Przed sobą mieli zamaskowane dwa Bizony, które ustawione były do strzału na Zubcow.
Kiedy w końcu załogi Bizonów zorientowały się, że atak idzie od strony rzeki było już dla nich za późno. Kucharszczak oddał strzał jako pierwszy, a z Bizona zostało tylko podwozie, chciał natychmiast zniszczyć drugiego, ale Husarzenko był szybszy. Po drugim Bizonie także zostało podwozie i czerwonopomarańczowy język ognia. Już po wszystkim Kucharszczak narzekał, że gdyby rozwalił trzy artylerie wroga to by może i medal dostał, a tak z orderu nici, tylko Bizon na koncie. Po szybkim rozpoznaniu i rozbiciu Bizonów, okazało się, że nigdzie nie ma niedobitków 2’ Gwardyjskiej.
Objechali szeroki łukiem zagajnik i wrócili się pod rzekę. Tak spotkali nasz rozbity oddział. Nie było rady, trzeba było nasze unieruchomione czołgi wsiąść na hol.
To właśnie wtedy załogi powyskakiwały i natychmiast zabrały się do pracy. Sprawne czołgi cały czas były gotowe do natychmiastowej ucieczki. Nigdy nie wiadomo kiedy nadlecą Sztukasy albo „rama”. Ozfankow zabrał ze sobą rannych Triperenkę i Loboszczuka żeby jak najprędzej wrócić na tyły. Ich rany nie były poważne, trochę poparzeni i kilka odłamków. Dzielne chłopy wyliżą się.
Kucharszczak opowiedział mi spokojnie całą historię z Bizonami i doszedł do wniosku, że za kilka minut będziemy mieć pewnie towarzystwo jak się fryce połapią w tym co się stało. Czołgi na holu, jedziemy powoli. Do rzeki blisko. Mordohajew widział pewnie dym po drugiej stronie rzeki, oby nie zaczął kanonady bo z Ozfankowa zostaną strzępy. Mimo, że jest przed południem czuję się diabelnie zmęczony, Ciągle ziewam, a przecież powietrze dookoła jest rześkie. W końcu -5 stopni może postawić na nogi. Ale nie mnie.
Kiedy czołgi były gotowe do wymarszu, z obserwacji przedpola powrócił Husarzenko i Bierny. W drogę. Wtedy zaczęło wiać, a śnieżne chmury oddały nam swoją zawartość. Zaczął padać gęsty śnieg. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. No to Sztukasy dziś nic nam nie zrobią. Jedziemy powoli żeby hol się nie zerwał. Znowu przekraczamy Wazuzę, teraz już jesteśmy pod bezpiecznym okiem chłopaków z lasu.
Jaki bilans tej akcji? Mizerny. Owszem zniszczyliśmy pięć armat ppanc oraz dwa Bizony, ale na kilka dni straciliśmy trzy czołgi. Do naprawy, ale zawsze. Zostawić w lesie żal. Stacjonarne punkty obrony to bezsens. Sztukasy wytłuką jak nic, a załóg szkoda. Najgorzej, że nikogo z 2’ Gwardyjskiej nie spotkaliśmy. A skoro tak to już po nich. Biedacy. Parli na zachód i taka sytuacja. Miał być sukces a jest klęska. Taka wojna. Miało być wsparcie lotnictwa a nie było prawie nic. Fryców tylko niepogoda może powstrzymać. Ech, ale co tam żyjemy.
Czy jest coś cenniejszego niż życie? Muszę wrócić na tyły z Adamowiczem i Zielnym. Zielny ma problemy ze słuchem, od czasu jak uderzył w nas pocisk ciągle się drze bo nie słyszy sam siebie. Gdyby był teraz dowódcą to Agriusadze pękałby z dumy jak on chłopaków umie trzymać w ryzach. No nic, wracamy nad rzekę. Tu musimy się bronić. Zastanawia mnie i resztę oddziału tylko jedno, skoro zrobiliśmy wypad i po rozbiciu wroga nie było w zasięgu wzroku nikogo to gdzie są fryce?
Tymczasem czołgi Kucharszczaka, Husarzenki, Małpickiego, Biernego i Olertomowa jechały cały czas na zachód mijając zagajnik po prawej wzdłuż niedużej skarpy, która idealnie maskowała ich przejazd. Po ich lewej znajdował się otwarty teren, na którym gdzie nie gdzie stały samotne drzewa. Kiedy skręcili w prawo, mijając zagajnik słyszeli już huki wystrzałów naszych czołgów i dział przeciwpancernych. Przed sobą mieli zamaskowane dwa Bizony, które ustawione były do strzału na Zubcow.
Kiedy w końcu załogi Bizonów zorientowały się, że atak idzie od strony rzeki było już dla nich za późno. Kucharszczak oddał strzał jako pierwszy, a z Bizona zostało tylko podwozie, chciał natychmiast zniszczyć drugiego, ale Husarzenko był szybszy. Po drugim Bizonie także zostało podwozie i czerwonopomarańczowy język ognia. Już po wszystkim Kucharszczak narzekał, że gdyby rozwalił trzy artylerie wroga to by może i medal dostał, a tak z orderu nici, tylko Bizon na koncie. Po szybkim rozpoznaniu i rozbiciu Bizonów, okazało się, że nigdzie nie ma niedobitków 2’ Gwardyjskiej.
Objechali szeroki łukiem zagajnik i wrócili się pod rzekę. Tak spotkali nasz rozbity oddział. Nie było rady, trzeba było nasze unieruchomione czołgi wsiąść na hol.
To właśnie wtedy załogi powyskakiwały i natychmiast zabrały się do pracy. Sprawne czołgi cały czas były gotowe do natychmiastowej ucieczki. Nigdy nie wiadomo kiedy nadlecą Sztukasy albo „rama”. Ozfankow zabrał ze sobą rannych Triperenkę i Loboszczuka żeby jak najprędzej wrócić na tyły. Ich rany nie były poważne, trochę poparzeni i kilka odłamków. Dzielne chłopy wyliżą się.
Kucharszczak opowiedział mi spokojnie całą historię z Bizonami i doszedł do wniosku, że za kilka minut będziemy mieć pewnie towarzystwo jak się fryce połapią w tym co się stało. Czołgi na holu, jedziemy powoli. Do rzeki blisko. Mordohajew widział pewnie dym po drugiej stronie rzeki, oby nie zaczął kanonady bo z Ozfankowa zostaną strzępy. Mimo, że jest przed południem czuję się diabelnie zmęczony, Ciągle ziewam, a przecież powietrze dookoła jest rześkie. W końcu -5 stopni może postawić na nogi. Ale nie mnie.
Kiedy czołgi były gotowe do wymarszu, z obserwacji przedpola powrócił Husarzenko i Bierny. W drogę. Wtedy zaczęło wiać, a śnieżne chmury oddały nam swoją zawartość. Zaczął padać gęsty śnieg. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. No to Sztukasy dziś nic nam nie zrobią. Jedziemy powoli żeby hol się nie zerwał. Znowu przekraczamy Wazuzę, teraz już jesteśmy pod bezpiecznym okiem chłopaków z lasu.
Jaki bilans tej akcji? Mizerny. Owszem zniszczyliśmy pięć armat ppanc oraz dwa Bizony, ale na kilka dni straciliśmy trzy czołgi. Do naprawy, ale zawsze. Zostawić w lesie żal. Stacjonarne punkty obrony to bezsens. Sztukasy wytłuką jak nic, a załóg szkoda. Najgorzej, że nikogo z 2’ Gwardyjskiej nie spotkaliśmy. A skoro tak to już po nich. Biedacy. Parli na zachód i taka sytuacja. Miał być sukces a jest klęska. Taka wojna. Miało być wsparcie lotnictwa a nie było prawie nic. Fryców tylko niepogoda może powstrzymać. Ech, ale co tam żyjemy.
Czy jest coś cenniejszego niż życie? Muszę wrócić na tyły z Adamowiczem i Zielnym. Zielny ma problemy ze słuchem, od czasu jak uderzył w nas pocisk ciągle się drze bo nie słyszy sam siebie. Gdyby był teraz dowódcą to Agriusadze pękałby z dumy jak on chłopaków umie trzymać w ryzach. No nic, wracamy nad rzekę. Tu musimy się bronić. Zastanawia mnie i resztę oddziału tylko jedno, skoro zrobiliśmy wypad i po rozbiciu wroga nie było w zasięgu wzroku nikogo to gdzie są fryce?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz