czwartek, 14 marca 2013

Rozmowa, cz. 12


- Nie rozumiem was Wiktorze Andrejewiczu -  rzekł zdziwiony Agriusadze. - To nie ma teraz większego znaczenia, po co się tak narażać? 

Unholiczenko dalej patrzył się gdzieś daleko, w ogóle nie zwracając uwagi na mówiącego gruzina. Agriusadze dalej kontynuował ściszonym głosem swój wywód.

– Jesteście w wojsku od 36’, a ja razem z wami. Biliśmy się z Japońcami, później wasze więzienie. Mnie awansowali z sierżanta. Wróciliście do służby dopiero na wiosnę 40’, jeszcze wam mało? 
– Mam się dalej przypatrywać temu tak bezczynnie? Odrzekł groźnie Unholiczenko. 
– Myślicie, że ja tego też nie widzę, posępnie odpowiedział Agriusadze? 
– To moja wina, zabrakło mi odwagi wtedy i takie są teraz tego konsekwencje. Pijaczyna dowodzi nami, moczymorda zamroczona najlepszymi koniakami. Chodzi na kurwy i w dupie ma Armię Czerwoną, w dupie ma czołgistów i jednostkę. 
– Ale czy on jeden? Wszyscy tak robią. Wiktorze Andrejewiczu, ciszej jedziesz, dalej zajedziesz. Co wam to da, że napiszecie do Koniewa? On kazał, Stawka kazała to i Koniew, a za nim Yeremienko robią. Sami świata nie zbawicie - ciągnął dalej Agriusadze. 

Unholiczenko zapalił kolejnego papierosa. Jedyna pociecha w mroźny zimowy poranek. 
– Wiktorze Andrejewiczu, dobrze zrobiliście wtedy, bo co by wam dała obrona i tak już z góry skazanego marszałka? Politbiuro wydało wyrok wcześniej. Wasze zeznania były tylko po to, żeby pokazać innym, że był spisek. A czy on był czy nie? Jakie to ma znaczenie. Nie wy to inni powiedzieliby, że Wasilij Konstantynowicz był szpiegiem japońskim. Co ja mówię japońskim, powiedzieliby nawet, że szpiegiem z Antarktydy! 
Twarz Unholiczenki zmieniła w mgnieniu oka wyraz, z groźnej marsowej miny w grymas. 
– Ale może wtedy ten dureń by nie dowodził, generał z awansu po trupie, kurwa jego mać. Nasza robota jest jak krew w piach. Staramy się, żeby ci młodzi chłopcy walczyli, staramy się żeby mieli co jeść, pić, czym się bić i co? Czołgi mają wjechać do miasta. Żeby to jeszcze z piechotą? Ale gdzie tam! Same. Całe szczęście, że go od tego odwiodłem. 
– No i widzicie sami Wiktorze Andrejewiczu, tak trzeba! Głupi rozkaz był? To tak musicie mu mówić, żeby on sam doszedł do tego, że wasz pomysł jest jego pomysłem i jeszcze go za to pochwalić. A czy Yeremienko jedyny taki w naszej armii, który ma awans po trupie? Ot taka nasza rzeczywistość, Bóg dał ręce po to, aby brać. Ja wam mówię, on pije dlatego bo go sumienie gryzie. Za Wasilija Konstantynowicza i za to, że wie, że nie umie dowodzić więcej niż batalionem. 
– Ech, westchnął pod nosem Unholiczenko. Macie głowę Agriusadze i długo ją nosić będziecie. W was jest mądrości za dwóch. A nasi już pod Zubcowem? - Zmienił temat Unholiczenko.
– Tak jest Wiktorze Andrejewiczu. 
– Dobrze, przekażcie im wiadomość, że miasteczko zostawić. Cztery czołgi zostawić w lesie a reszta niech przeprawi się kilometr dalej na południe. Skoro zwiadowcy mówili o Bizonach, to dobrze. Husarzenko, Kucharszczak i Małpicki dadzą radę. Aha, dajcie znać Delickiemu z artylerii, że mają walić w momencie przegrupowania, na oślep, gdzieś w rzekę, kilka salw, tak żeby zagłuszyć silniki czołgów. Fryce się pośmieją, ale to będzie nasz żart. A i jeszcze jedno, przypomnij chłopakom, żeby drzew nie łamali! Fryce głupie nie są, wilki drzew nie łamią jak zapałki, od razu położą tam ogień.
– Coś jeszcze Wiktorze Andrejewiczu? 
– Nie Agriusadze, tylko odrobiny spokoju, idę się zdrzemnąć na dwadzieścia minut. Sprzeczka z Yeremienką mnie wyczerpała. 
– No tak, jak się obudzicie to zaparzę herbatę, ojciec mi wysłał gruzińską. 

Unholiczenko odpalił kolejnego papierosa, wdeptując poprzedniego w śnieżne błoto. W myślach przypomniał sobie Chansan, więzienie w Moskwie, obóz na Rudniku pod Workutą i ostatni pobyt w domu w czerwcu 41’. 
– Mój Boże tyle się wydarzyło przez te cztery lata. - Powiedział do siebie. 
Zobaczył jeszcze jak Agriusadze odchodzi w kierunku namiotów. 
– Swój człowiek, niby mruk, ale to dobry żołnierz i człowiek. Żeby tylko naszym się udało przebić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz