środa, 24 października 2012

Kontratak, cz. 7

Gdy ruszają czołgi, słychać ryk silników ale bardziej czuć, jak dudni ziemia. Chrzęst gąsienic za każdym razem wzbudza u broniących żołnierzy ścisk w żołądku. Nerwy napięte jak postronki. Byliśmy na pozycjach w lesie. Od czasu do czasu któryś z żołnierz podbiegał i padał na pozycję. Siedzieliśmy cicho, jak mysz pod miotłą, czekaliśmy aż się pojawią. Nasz plan był prosty: ich czołgi i piechota muszą zejść w dół rzeki i dopiero wtedy mamy otworzyć ogień z lasu. W tym samym czasie mamy wystrzelić rakietę sygnałową – znak dla katiusz. Nie mają szans głupie Fryce, dostaną ogniem na wprost i z góry. Powoli robiło się jasno, prawie bezchmurnie. Piękna pogoda na odparcie kontrataku.

Sekundy dzieliły nas od chwili gdy, myśleliśmy, że się pojawią. Czuliśmy to, każdy z osobna. W takich chwilach każdy wciska się głową do drzewa, okopu, leja najbliżej jak się da. Dziecinne przeczucia, jak zakryję oczy rękoma to mnie nie widać. Ale co to! Oprócz ryku czołgów znowu usłyszeliśmy warkot samolotów i to nie za naszymi plecami! 

- Boże. - Wyszeptał Małpicki, leżący obok mnie. 
Czołg Mordohajewa ukryty na obrzeżach lasu, przykryty setkami badyli i liści wyglądał jak wielki kopiec. Do czasu gdy nie wystrzeli był bezpieczny, ale my?! Byle bomba spadnie w lesie i już kilkunastu nie żyje! Co za parszywa wojna. Na wysokości 3000 metrów pojawiły się czarne punkty, jasna cholera. Już spodziewaliśmy się, że nas spadną, ale one poleciały dalej. Czyżby nie wiedzieli, że tu jesteśmy? Małe obłoczki pojawiły się na niebie. To nasze armaty pplot 61-K kalibru 37mm waliły do nich. Niecelnie jak cholera. 
- No to po katiuszach...- Szepcze Husarzenko.  I rzeczywiście, minęły nasz las i zanurkowały. 
- Ale oni są zgrani. - Ciągnie dalej Husarzenko. - Nie puszczają czołgów na śmierć tak jak... - Nie dokończył gryząc się w język. 

Sztukasy zapikowały prawie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Nasze 61-K nic im nie zaszkodziły. Nie widzieliśmy naszych BM-8, ale instynktownie czuliśmy, że już po nich. Zwalniali bomby, widać było tylko małe, czarne punkty lecące w dół. Buum! Język ognia poszybował w górę. 

Mimo nawały sztukasów, ryku silników, syren i świstów bomb, Husarzenko nie przestawał gadać. 
- Ha! Pewnie teraz Yeremienko dzwoni po lotnictwo. Rychło wczas, kurwa! 

Sztukasy nas już nie zaatakowały, ale z czołgami musieliśmy sobie sami poradzić. Kiedy sztukasy masakrowały nasze katiusze i stanowiska obrony pplot, Loboszczuk krzyknął
- Jadą! 
Rzeczywiście, w oka mgnieniu przestaliśmy się gapić za siebie, teraz czas na nas. W dół rzeki zaczęły zjeżdżać czołgi, transportery a za nimi piechota. Szybki ogląd sytuacji, 4 PzKpfw IV Ausf. G, 8 PzKpfw III Ausf. J, 4 transportery Sd.Kfz.251. Nieźle. 
- No to mamy przesrane. - Odezwał się Triperenko. 
Padł rozkaz, wszyscy celują w czołgi PzKpfw IV Ausf. G, po dwa działa na czołg. 
- Tak jest! 
- Ognia! 
Czerwone języki ognia wypadły z naszych luf, piechota zaczęła strzelać do Fryców. Dzieliło nas 400 metrów, co parę sekund strzelały nasze 76,2’. Fryce musiały się zatrzymać, żeby rozpocząć celny ogień. Ich piechota nacierała nadal, ale co chwilę ktoś padał, gdyż nasi moździerzyści kładli ogień wprost na brzeg rzeki. Jeden PzKpfw IV stanął w płomieniach. Dostał w gąsienicę przy zjeździe z nasypu. Obróciło go bokiem i dostał kolejny raz pod wieżę. Kolejne trzy stanęły i strzelały prosto na nas. Waliły odłamkowo-burzącymi, wszędzie pełno dymu. Jeden z pocisków ściął drzewo przygniatając obsługę ckm’a. 

W końcu odezwał się Mordohajew. Miał oko, dwa pierwsze strzały dobiły uszkodzonego w wodzie PzKpfw III. Dwie obsługi ZiS’ów padły, powyginane blachy i roztrzaskane działo płonęły. Załoga w strzępach, poszatkowane mięso zamiast ludzi. 
- Walić w dolną klapę! - Krzyczał ktoś bardziej doświadczony z załogi naszych 76,2’. 

W tym czasie zwycięskie sztukasy odleciały  do bazy. Wszystkie PzKpfw III próbowały objechać nasz las od prawej. Transportery stanęły w płomieniach, zabici zwisali bezładnie po obu burtach, paląc się. Kolejne dwa PzKpfw IV dostały się pod ogień naszych armat, ale po chwili zostały nam tylko dwa działa ustawione bliżej zamaskowanego KW-1S, w którym uwijał się Mordohajew. 

W środku czołgu dym, stos łusek piętrzył się pod nogami. Zostało tylko 5 pocisków. Załoga naszego KW-1S spisała się dzielnie, załatwiła już dwa PzKpfw III, ale więcej nie będzie. W końcu dostali strzał w wieżę. Strat żadnych ale armata uszkodzona. Ze środka walił jeszcze karabin maszynowy. Ich ostatni PzKpfw IV też musiał dostać w lufę, bo strzelał tylko z karabinu ponad naszymi głowami. Nie mieliśmy szans. Zostało nam tylko jedno sprawne działo, a po drugiej stronie pięć PzKpfw III. Wycofywaliśmy się na skraj lasu. Szybko dostrzegam, że jakimś cudem cała moja załoga żyje. Mają osmalone twarze, poprzecinane ranami  od drzazg. 

Nacierały na nas czołgi, a my nie mieliśmy nic, poza kilkoma granatami, parą moździerzy i jednym ZiS’em. Kossaczuk schował się za czołg, przeklinał Fryców. 
- Nie dość że ramię to jeszcze dłoń! - Wrzeszczał przyciskając ranną kończynę. Małpicki i Husarzenko wzięli go pod ramiona i odciągali gdzieś na tył. Małpicki mimo ciężkiej sytuacji nie traci humoru. 
- Będziesz walił lewą he he he! Jak dożyjesz jutra. 

Wymiana ognia nie ustawała. Piechota przegrupowała się, gdy ostatni ZiS prowadził nierówna walkę i przegrał ją podpalając ostatnim pociskiem w PzKpfw III. Kiedy cztery czołgi podjeżdżały już pod skraj lasu, jeden z nich wybuchł. Za chwilę drugi! Jak to możliwe? Loboszczuk krzyczy z radości.
- To Szturmowiki! 
- Hurrraaaaaa!

6 naszych Iłów 2m3 nadleciało wdzłuż rzeki i rozpoczęło piekło na ziemi. Po minucie nie było już czołgów. Wszystko stało w płomieniach, poskręcane żelastwo, trumna dla załogi. Tak jak się wycofywaliśmy na skraj lasu, tak duch bojowy, jaki w nas wstąpił po akcji Iłów, zmiótł Fryców podchodzących do lasu. Triperenko ze zwichniętą nogą podskakiwał od kikuta drzew, do kikuta waląc pojedyncze serie z PPS’y. Ja trzymałem Mosina i strzeliłem do uciekajacego, który dostał kulkę w plecy padając jak długi. Zielny z Adamczukiem, pierwszy raz w życiu, obsługiwali moździerz. 

Mówią, że szczęście sprzyja lepszym. Las został obroniony, za cenę setki ludzi. To już nie był las. To były zgliszcza, które musieliśmy obronić i utrzymać. Zwycięski czwartek, a my byliśmy głodni...

Autor: Ajs1981

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz