Umazany smarem Mordohajew wyszedł z czołgu i kuśtykając podszedł pod nasze stanowisko. Siedzieliśmy w piątkę w leju, oprócz nas byli jeszcze Kossaczuk, Loboszczuk i Triperenko. Mordohajew podekscytowany mówił, że na tyłach nawet kucharzy biorą do zajęcia naszych pozycji. Opowiadał o tym, jak widział w boju, atakujące nas sztukasy. Nie wiem jak to zrobił, ale w trakcie naprawy silnika zauważył, że pijany Yeremienko krzyczał o sabotażu, że druga fala leży i się nie podnosi.
- Mówię wam, Yeremienko czerwony jak burak, wymachuje pistoletem, ja z chłopakami po łokcie w robocie. Sam Pepeszczenko patrzył na wszystko z zażenowaniem.
- No a gdzie obiecane lotnictwo? - Dopytywał Kossaczuk.
- Nigdzie! Nie wiedzieli, że mają nas osłaniać. - Ciągnął dalej Mordohajew. - Unholiczenko chyba pojechał z Agriusadze szukać dla nas uzupełnień. Wszystkie ciężkie, za wyjątkiem mojego, spalone! A co z Husarzenko i Małpickim? - Pytał Mordohajew.
- Oni objechali las z lewej i cisza. Później, gdy sztukasy skończyły tu z nami, widzieliśmy jak jeden płonął lecąc w ich stronę.
- Do teraz cisza. - Dopowiedziałem.
- Słuchajcie. Ja jestem prosty Żyd z Homla ale wiem jedno: tu jest las, za nim polana i zejście do rzeki. Jak utrzymamy brzeg, to Fryce tak łatwo nie zaatakują.
- Dobra, dobra cwaniaku. Co mamy się okopać na brzegu? - Odpowiedział Triperenko.
- Jeśli już, to w lesie i na łeb śnieg nie pada, i z góry nie zobaczą.
- Teraz i tak musimy zaczekać na posiłki. Nie ma rady, trza okopać się i czekać.
- Pozbierajmy karabiny, amunicję, może w ruinach okopów coś znajdziemy.
- Czemu ich artyleria milczy? - W końcu wyraziłem głośno swoje obawy.
- Ten las jest rozległy. Nie wiedzą, w której części się rozlokowaliśmy, pewnie nawet nie wiedzą ilu naszych a ilu ich jest w po tej stronie rzeki. Strzelałbyś na ślepo z czołgu, wiedząc że we wsi jest snajper, ale nie mając pojęcia gdzie?
- Czemu ich artyleria milczy? - W końcu wyraziłem głośno swoje obawy.
- Ten las jest rozległy. Nie wiedzą, w której części się rozlokowaliśmy, pewnie nawet nie wiedzą ilu naszych a ilu ich jest w po tej stronie rzeki. Strzelałbyś na ślepo z czołgu, wiedząc że we wsi jest snajper, ale nie mając pojęcia gdzie?
Krzątaliśmy się po okolicy, gdzieniegdzie słychać było pojedyncze wystrzały. Czwarta fala nadchodziła od naszych pozycji wyjściowych z lasu. Widzieliśmy jak pokonują 500 metrów wczorajszej „ziemi niczyjej”. Tymczasem ktoś poszerzał dół strzelecki w lesie. Maskowaliśmy się tym, co pospadało z drzew. Nasze nowe, leśne pozycje.
Ze skraju lasu widać było lekki spadek w dół, polanę i rzekę. Jak okiem sięgnął: biało i żywej duszy. Gdzieniegdzie widać było leje po naszym „celnym” ostrzale. Za rzeką stroma skarpa, a za nią… no właśnie. Pewnie Fryce już byli gotowi do drugiego ataku. Taka gratka. My, poobijani porannym bojem, bez czołgów, prawie bez piechoty. Unholiczenko pewnie stawał na głowie, kombinując jak nam sprawić nowe czołgi, ale to nie będzie w pięć minut. Kilka dni jak nic. Pomarzniemy tutaj, aż szkoda czołgistów na walkę z karabinem, ale co robić? Każdy uwijał się przy swoim miejscu i starał się zamaskować jak najlepiej. Co to da jak znowu nas namierzą z góry i odpalą Nebelwefery? Z drzew i z nas zostaną krwawe zapałki.
- Towarzyszu dowódco! - Przerwał ogólny rozgardiasz Loboszczuk. - Towarzyszu dowódco! Tam po lewej, biegną nasi!
Mordohajew wziął lornetkę.
- Toż to Husarzenko i Małpicki! - Biegli do nas zziajani jak cholera. Co chwilę padali w zaspy śniegu ale się nie poddali. W końcu padliśmy sobie w ramiona.
- Dranie! Ja myślałem, że po was!
- Słuchajcie... - Z trudem zaczął Husarzenko, ciągle nie mogąc złapać tchu.
Wtrąca się Małpicki.
Wtrąca się Małpicki.
- Tam za rzeką jest ich artyleria i te cholerne sześciolufowe rury.
- Skąd wiecie? - Padło chóralne pytanie.
- Myśmy odbili w lewo od tego lasu. Przejechaliśmy koło Fryców. Waliliśmy do nich z dział i karabinów. Z dwudziestu utłukliśmy. - Ciągnął Husarzenko. - Jak zaczął się nalot to myśmy byli dobry kilometr od was. Tylko dym znad lasu widzieliśmy. Dojechaliśmy prawie do rzeki, według rozkazu i dwa sztukasy nas przyhaczyły Co robić? Niecelnie, bo niecelnie, ale gąsienice poszły w obu czołgach. Nawet nie mieli pocisków by nas ostrzelać. No to z Małpickim, szybka decyzja: z wozu i rozpoznanie. Przeprawiliśmy się na drugi brzeg po krze. Wdrapaliśmy się na skarpę a tam cała ich artyleria: zakopana w śniegu, zamaskowana. No to w nogi. Pomyśleliśmy: do czołgu, podamy namiar i chodu w las, ale nasze czołgi już się paliły. Leje dookoła, załoga Małpickiego i moja poszła z dymem. Co robić? Z radiostacji nic nie zostało, więc postanowiliśmy razem iść do was, do lasu. Przeczołgaliśmy się pod las, no i tak jesteśmy.
- Chwała Bogu. - Rzekł Mordohajew. - Mój czołg stoi przed lasem, zaraz damy namiar, może tym razem nasi artylerzyści się spiszą.
- Warto spróbować. - Powiedziałem. Poprzednia nawałnica trwała godzinę i nie przyniosła żadnych efektów.
Mordohajew wszedł do czołgu z Husarzenką.
- Tu Sosna! Tu Sosna! Słyszycie nas? - Cisza. - Tu Sosna! Tu Sosna! Słyszycie nas?
- Szzzzzzz. Tu Kruk, odbiór!
- Jesteśmy na pierwszej linii! Wroga artyleria na rzeką! Pozycja K4! Cztery 150’ i bateria Nebelwelferów! Odbiór. - Nadawał Husarzenko.
- Tu Kruk! Skąd wiecie?
- Tu Sosna! Zrobiliśmy zwiad. Dwa czołgi spalone, mój i Małpickiego.
- Tu kruk! Dajcie nam 10 minut.
- Ufff chłopaki. - Rzekł Husarzenko, wychodząc z jedynego KW-1S. - Za 10 minut będzie po wszystkim.
Odliczanie się rozpoczęło. Po 10 minutach dwie baterie naszych 152’ rozpoczęły ogień. Pierwsze pociski spadły między lasem a rzeką. Cholerne pudło. Druga salwa zniszczyła krę.
- Cholera czy oni mają rozum? - Skomentował Małpicki. – Jeszcze dwie takie salwy a Fryce namierzą naszych baranów.
Trzecia salwa w wykonaniu naszych 152’ nie nastąpiła. Za naszą poranną pozycją wyjściową usłyszeliśmy potężne detonacje. Nad naszymi głowami poszybowały wrogie pociski.
- Kurwa mać! Barany! No barany jakich mało! Gówno zrobili! Dali się zabić i jeszcze my mamy przesrane! - Wrzeszczał zrozpaczony Husarzenko.
Gdy Fryce rozwalali naszą artylerię, na skraj lasu podjechało osiem BM-8. Nie spiesząc się, załadowali swoje „organiki”. ZiSy szóste stały prawie jeden obok drugiego. W przeciągu dwóch, może trzech minut wystrzelili prawie 300 pocisków 82 mm. Charakterystyczne siuch, siuch dodało nam otuchy. Kiedy trzecia salwa została odpalona, za rzeką usłyszeliśmy huk i nagle pojawiły się ciemnoczerwone języki ognia.
- Chwała Bogu. - Zamruczał Mordohajew. - To nam się upiekło bo inaczej… ech.
- Panowie, podziękujmy naszym katiuszom, bez nich, by nas dziś nie było. - Dokończył myśl Małpicki.
- Chyba nas dziś albo jutro zluzują, bo czołgista bez czołgu jest jak dupa w pokrzywach. - Zaśmiał się Loboszczuk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz