Ziemia dudniła. Baterie artylerii strzelały jedna po drugiej, salwa za salwą. Ruszyliśmy powoli, mijając las po lewej. Zielny kontrolował prędkość, Adamowicz nasłuchiwał, ale niewiele można było usłyszeć ponad rwetesem, który nagle nas otoczył. Oglądałem okolicę przez peryskop , Husarzenko po prawej, z lewej Małpicki i jego załoga. Z tyłu Kossaczuk i Kucharszczak. Za nimi pozostałe czołgi, łącznie 30 ciężkich czołgów miało przełamać pozycje wroga. Dojechaliśmy do pozycji wyjściowych. Nagle cisza, umilkły działa, godzinny ostrzał zakończony, tylko w uszach został pisk. Widać było przedpole, mnóstwo czarnej ziemi na tle ośnieżonych wzniesień, po prawej na wpół spalona latem wioska.
Gwizdek. Ruszyła pierwsza fala.
Gwizdek. Ruszyła pierwsza fala.
- Hurrrrrrrrrra!
My ruszyliśmy za trzecią. Patrzyłem w skupieniu co się działo. Pierwsza fala biegła, była już 50, 70, 100 metrów od naszych okopów. Ruszyła druga fala żołnierskiej masy. Gdy trzecia fala szykowała się w okopach do ruszenia, okazało się, że ci z przodu wpadli na pole minowe. Nastąpiła seria nieregularnych eksplozji, w górę poleciały fontanny błota i ludzkich ciał. W tym momencie odezwały się karabiny maszynowe, który przyparły do ziemi, tych którzy jeszcze trzymali się na nogach. Krótkie serie. Pewnie MG-42 tak terkocze. Zabójcza broń. Jakim cudem tam było jeszcze pole minowe? Gdzie byli saperzy? No i co dał nam ostrzał, skoro 400 metrów od nas bronili się Niemcy?! Ci z przodu przyparci do ziemi. Co sprytniejsi doczołgują się do lejów. Nagle ciszę w eterze przerwał Unholiczenko:
- Wszystkie czołgi do ataku!
Rozkaz święta rzecz. Początek bitwy a już nic nie jest tak jak miało być, gdzie było obiecywane lotnictwo?
Ruszyliśmy. Lasek za nami, przed nami pole. Trzęsło nami niemiłosiernie, ziemia zamarznięta a mimo to od wybuchów pofałdowana. Celowniczy Loboszczuk szukał gniazd KM-ów. Pierwsza została prawie dosłownie zmieciona, przez miny i ostrzał. O skali porażki świadczył brak jęków lub nawoływań rannych.
Narastające przerażenie przerwał krzyk Luboszczuka:
- Jest! Prawo dwadzieścia, RKM!
Obróciłem peryskop - rzeczywiście. Stanęliśmy. Triperenko załadował działo, krzyknąłem: "ognia!" Kupa dymu w czołgu, gorąca łuska wyskoczyła na podłogę. Pudło. "Ognia!" Dym gryzł w oczy. Czerwony błysk po RKM-ie. Husarzenko i Małpicki odbili w lewo, jechali do najbliższych zgliszczy. Kossaczuk po prawej nacierał na pozycje wroga. Sprytny Kucharszczak wjechał do leja i obserwował przedpole. Mieliśmy jeszcze jakieś 100-150 metrów do okopów wroga. Dookoła nas porozrywane ludzkie szczątki. Przed nami dwa wielkie leje. Gdybyśmy w nie wpadli to po nas. Przejechaliśmy pomiędzy nimi.
- Zielny! Przyspiesz, i w lewo! - Krzyczę. W tym momencie metaliczny brzdęk. Zatrzęsło nami. Po pięciu sekundach znowu to samo.
- Nie przebija nas! - Krzyczał Adamowicz, pomimo nakazu zachowania ciszy. To pewnie był PaK 38, mówili o nim na szkoleniu. Skoro nie przebijał, to walił pod kątem. Obserwowaliśmy z Loboszczukiem okolicę. W końcu go wypatrzyliśmy, był po prawej, ukryty w spalonej chatynce. Kolejny brzdęk. Staliśmy do nich prawie bokiem. "Ognia!" W tym samym momencie stanowisko armaty wyleciało w powietrze - to sprawka Kucharszczaka. Nasz pocisk znowu niecelny, ależ klnąłem w myślach.
Sytuacja była nieciekawa. Pierwsza fala wybita, ale za to już nie było min. Dojechaliśmy do pozycji wroga, ale dalej staliśmy na odkrytym polu. Drugiej fali prawie nie było, trzecia za nami. Czołgi z przodu, piechota z tyłu, plan się posypał na całego. Czołg Rotmistrowa palił się za nami, urwało mu gąsienice i stanął bokiem. Dwa spalone T-60 przed nami w odległości kilkudziesięciu metrów, jeden pozbawiony wieży. Zaległa złowroga cisza. Niemcy musieli się przegrupowywać. I wtedy od strony północnego zachodu dobiegł charakterystyczny warkot samolotów. Sztukasy! Dwanaście Ju-87 obrało sobie za cel właśnie nas. Kurwa! gdzie są nasi lotnicy. Yeremienko obiecałeś nam sukinsynu wsparcie, gdzie jest do cholery nasze lotnictwo?!
- Zielny gazu! Skręcaj w prawo! Teraz w lewo! - Robiliśmy uniki, na ile tylko pozwalał teren pełen lejów, które w każdej chwili mogły nas unieruchomić.
Pierwszy pod ogień dostał się Kossaczuk. Druga bomba urwała mu gąsienice, to już chyba koniec. Otworzył się właz, uciekali. Kossaczuk lekko ranny, trzymał się zakrwawionego prawego ramienia. Jego ładowniczy dostał serią i zwisał bezładnie z wieży. Nie widziałem co z resztą. My ciągle kluczyliśmy, raz w prawo raz w lewo, zbliżając się do linii okopów. To bez sensu, wybiją nas granatami. Jezu gdzie jest nasze lotnictwo?! Słyszeliśmy co raz głośniej ryk sztukasowej syreny. Nagle Zielny ostro zahamował, wszyscy polecieliśmy na pysk. Bomba spadła kilkanaście metrów od nas. Grad odłamków i zmarzniętego błota walił po kadłubie. Za chwilę będzie jeszcze jeden nalot. Gąsienice sprawne, chwilowa ulga, ale to nie potrwa długo.
Załoga Kucharszczaka pozostawiła czołg i pobiegła w stronę spalonego PaK a38. Ich czołg pozostawiony w leju, trudny do trafienia z lasku, był łupem dla lotników. Pierwsza bomba spadła obok kadłuba i zerwała gąsienice. Druga uderzyła już prosto w kadłub. Eksplozja amunicji i KW-1S płonął jak stodoła trafiona piorunem. Nie wiem co z Husarzenką i Małpickim. Jakimś cudem jeden z Ju-87 dostał serię i ciągnął za sobą czarny ogon dymu, dobrze mu tak. Palił się sukinsyn, ale odleciał. Nie spadał od razu. Spadł dopiero gdzieś za lasem.
Szybka myśl:
- Z wozu! - Nie było innego wyjścia, mieliśmy granaty i PPSz’ę. Otworzyłem właz i wyskoczyłem zachłystując się mroźnym powietrzem. Za mną Loboszczuk i Triperenko. Ładowniczy kulał – skręcił kostkę zeskakując z czołgu na zamarznięte grudy. Zielny i Adamowicz wczołgali się pod spaloną chatę. Teraz już dwa sztukasy wykryły naszego KW-1S. Ledwo podbiegliśmy pod zabudowania, gdy zobaczyliśmy jak z wysokości może 100 metrów spod skrzydeł sztukasa wypadają dwie bomby. Jeden oddech i już było po czołgu.
Piękna pierwsza bitwa. Wybity RKM za cenę czołgu. Na szczęście cała nasza załoga przeżyła, tylko Triperenko utykał, mała strata. Czołg dadzą, wyszkolonego człowieka nie - bilans prosty. Czołgi w zasięgu wzroku spalone, trupy dookoła, ten bez ręki, temu odłamek odkrył flaki, tam tylko osmalona walonka z kawałkiem nogi.
Jezu... Trzecia fala wybita w większości. Niedobitki jeszcze jakiś czas podbiegały w naszym kierunku, a minęło dopiero, no właśnie ile? Zerknąłem na rękę, ale zegarek był potłuczony i zaklejony błotem. Nie byłem w stanie nawet dostrzec na której godzinie się zatrzymał. Doczołgaliśmy się do Kucharszczaka, z którym dokonaliśmy szybkiej ocena naszej pozycji. Jasnym było, że Niemcy za chwilę wrócą i przed tym powrotem musimy znaleźć sobie dobre stanowisko bo nas wytłuką moździerzami. Nas czołgistów zabiją jak piechotę - taką ironiczną sytuację los nam zgotował. Mieliśmy kilkanaście granatów, cztery PPSz-e, koniecznie musieliśmy jeszcze coś znaleźć. Dzięki Bogu, Kossaczuk dał znać, że żyje. Buło nas trochę, ale oni zaraz tu będą...
Autor: Ajs1981
Autor: Ajs1981
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz