Do końca dnia, od czasu, do czasu padały strzały ale ogólnie było spokojnie. Z czwartku na piątek zostaliśmy zluzowani. Wycieńczeni walką, niektórzy ranni, niczym cienie snuliśmy się na tyłach. Sanitariuszki miały ręce pełne roboty. Najciężej rannych wywieziono do Szakowskyj, część z nich pewnie zmarła w drodze.
Mnęliśmy szpital polowy, w którym zostawiliśmy Kossaczuka. Nieźle oberwał, ale wszystkie członki na miejscu. Zielny ulotnił się i jak zwykle poszedł na „łowy”.
- Ciekawe co przyniesie tym razem? - Żartowali Loboszczuk z Adamowiczem. Triperenko, z nowym bandażem, palił oparty o jakieś graty, wyraźnie zmęczony i noga nieustannie dawała znać o sobie.
Mroźna noc, niebo utkane tysiącem migoczących gwiazd.
- Takie piękne niebo nad nami, a tu na ziemi jest piekło. - Lirycznie powiedział Mordohajew. – Tak bym chciał być już w domu, z rodziną. Za parę dni Chanuka, ech... Mama zawsze robiła pączki nadziewane konfiturami i posypywała cukrem, palce lizać. A ja bym sobie zjadł.
- Ja bym zjadł barszcz i chleb ze słoniną i musztardą. - Podjął wątek kulinarny Husarzenko.
- Eee tam, twój barszcz, rossolnik i pirożki, najlepsze w całym Leningradzie podają w takiej jednej knajpce nad Newą. - Przerwał mu Małpicki.
Kiedy tak każdy snuł swoje marzenia o tym, co i z kim by zjadł, nagle pojawił się Agriusadze. Nienagannie ubrany, w wypolerowanych butach. Wszyscy jak jeden mąż, brudni, zarośnięci i zmęczeni natychmiast przydeptaliśmy papierosy i wyprostowani zasalutowaliśmy.
- Jak wy wyglądacie?! To ma być wojsko? Świnie karmić, a nie do czołgu.
- Towarzyszu lejtnancie! Dowódca czołgu Husarzenko melduje się. My właśnie wróciliśmy z frontu, nie było czasu na ogarnięcie się.
- Co wy mi tu pierdolicie? Żołnierz ma wyglądać jak do ślubu! - I w tym momencie nadszedł Unholiczenko.
- No dobrze już, dobrze Agriusadze. - Potem odwrócił się do nas. - Kawał dobrej roboty zrobiliście tam, w lesie ale musicie się ogarnąć. Czołgi dla was będą, za trzy dni. Za godzinę zbiórka, podstawią ciężarówki i pojedziecie na tyły. Tam się najecie.
- Tak jest towarzyszu dowódco! - Krzyknęli wszyscy jak jeden mąż. Husarzenko na odchodnym dodał jeszcze do nas.
- Swój chłop. Mruk, ale swój.
Dopiero teraz dotarło do mnie czego byłem świadkiem parę dni temu w sztabie dowództwa, Yeremienko wysłał nas w bój bez przygotowania...
Mnęliśmy szpital polowy, w którym zostawiliśmy Kossaczuka. Nieźle oberwał, ale wszystkie członki na miejscu. Zielny ulotnił się i jak zwykle poszedł na „łowy”.
- Ciekawe co przyniesie tym razem? - Żartowali Loboszczuk z Adamowiczem. Triperenko, z nowym bandażem, palił oparty o jakieś graty, wyraźnie zmęczony i noga nieustannie dawała znać o sobie.
Mroźna noc, niebo utkane tysiącem migoczących gwiazd.
- Takie piękne niebo nad nami, a tu na ziemi jest piekło. - Lirycznie powiedział Mordohajew. – Tak bym chciał być już w domu, z rodziną. Za parę dni Chanuka, ech... Mama zawsze robiła pączki nadziewane konfiturami i posypywała cukrem, palce lizać. A ja bym sobie zjadł.
- Ja bym zjadł barszcz i chleb ze słoniną i musztardą. - Podjął wątek kulinarny Husarzenko.
- Eee tam, twój barszcz, rossolnik i pirożki, najlepsze w całym Leningradzie podają w takiej jednej knajpce nad Newą. - Przerwał mu Małpicki.
Kiedy tak każdy snuł swoje marzenia o tym, co i z kim by zjadł, nagle pojawił się Agriusadze. Nienagannie ubrany, w wypolerowanych butach. Wszyscy jak jeden mąż, brudni, zarośnięci i zmęczeni natychmiast przydeptaliśmy papierosy i wyprostowani zasalutowaliśmy.
- Jak wy wyglądacie?! To ma być wojsko? Świnie karmić, a nie do czołgu.
- Towarzyszu lejtnancie! Dowódca czołgu Husarzenko melduje się. My właśnie wróciliśmy z frontu, nie było czasu na ogarnięcie się.
- Co wy mi tu pierdolicie? Żołnierz ma wyglądać jak do ślubu! - I w tym momencie nadszedł Unholiczenko.
- No dobrze już, dobrze Agriusadze. - Potem odwrócił się do nas. - Kawał dobrej roboty zrobiliście tam, w lesie ale musicie się ogarnąć. Czołgi dla was będą, za trzy dni. Za godzinę zbiórka, podstawią ciężarówki i pojedziecie na tyły. Tam się najecie.
- Tak jest towarzyszu dowódco! - Krzyknęli wszyscy jak jeden mąż. Husarzenko na odchodnym dodał jeszcze do nas.
- Swój chłop. Mruk, ale swój.
Dopiero teraz dotarło do mnie czego byłem świadkiem parę dni temu w sztabie dowództwa, Yeremienko wysłał nas w bój bez przygotowania...
Dość szybko ogarnęliśmy się zbierając swoje manele. Podjechały ciężarówki, na które się zapakowaliśmy. Siedzieliśmy na pace, ZiS 5 jadąc udeptaną ścieżką. Trzęsło nami niemiłosiernie, trochę z zimna, głodu ale chyba najbardziej od nieszczęsnej drogi. Nie wiem jakim cudem kierowca odnajdywał drogę, jechaliśmy praktycznie po ciemku. Mimo niesprzyjającej pogody, na dworze było z minus 15, zasypialiśmy siedząc.
Gdy dojechaliśmy do Szakowskyj była 7 nad ranem, powoli świtało. Zaprowadzono nas do obskurnego baraku, w którym prycze pamiętały pewnie czasy wojny krymskiej. Szybkie mycie się w umywalni, przebranie w świeżą bieliznę i do kuchni po zupę. Byliśmy wykończeni. Loboszczuk narzekał na przemarznięte stopy. Nic dziwnego skarpety miał dziurawe jak sito. Małpicki tym razem, zamiast sprośnego humoru wspominał front fiński na przełomie 39\40 i dobrze radził mojemu celowniczemu.
- Dbaj zawsze o stopy, skarpety muszą być suche. Oj, widziałem już wiele czarnych stóp. To jak wyrok! Amputacja albo gangrena. Jak ci stopy obetną to baby od tyłu nie zajdziesz he he he. Nie zajdziesz bez nóg. - Prawie wszyscy wybuchli salwą śmiechu, tylko Loboszczuk się nie śmiał.
Spaliśmy jak zabici, z osiem godzin, jak nic. Obudził nas, jakby kto inny, Agriusadze.
- No pancerniacy! - Pierwszy raz tak się do nas odezwał. - Wstawać! Wstawać, to nie szpital. Za 10 minut wszyscy zbiórka na placu apelowym!
- Tak jest towarzyszu lejtnancie!
Kiedy ustawiliśmy się na placu, Agriusadze wygłosił mowę o tym, że Rżew dalej w faszystowskich rękach, że musimy się bardziej postarać itp. Przy okazji przeczytał pochwałę od Unholiczenki za dzielną postawę dla Husarzenki, Małpickiego i Mordohajewa. A ja nic. W sumie jedno gniazdo karabinowe to za mało.
Wieczorem zamiast jakiejś rozmowy na temat taktyki, współdziałania piechoty, czołgów i lotnictwa godzinna pogadanka o „wyższości systemu komunistycznego nad zachodnim imperializmem”. Oficer polityczny ciągle gadał i gadał. Spać się chciało, ale nikt nie chciał zostać wpisany do raportu. Oczywiście pytań nie było bo jakie tu zadać pytanie? O ciężarówki z Leand Lease'u? Po szkoleniu agitacyjnym, wspólne wyjście na dwór i oglądanie kroniki filmowej nr 48 o rozpoczęciu operacji zaczepnej pod Stalingradem, a o nas nic. W sumie Rżew to nie Stalingrad. Po drugie im się udało przełamać front.. A nam? 15 minut na dworze i wszyscy zmarznięci. Poszliśmy spać, jutro też będzie dzień.
Autor: Ajs1981
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz