wtorek, 26 marca 2013

Święta '42, cz.16


Dziś Wigilia. Boże jak mi smutno. Jestem daleko od domu, nie wiem co z matką, nie wiem co z ojcem. Ostatni list od matki dostałem pod koniec października. Na froncie cisza. 22, 39 i moja 41 Armia prawie rozbite. Prawie nic nie zdziałaliśmy, a straty są ogromne. Jak to się stało?! Jedynie wieści spod Stalingradu są pomyślne. Cała niemiecka 6 Armia w okrążeniu, walczy zaciekle o każdy dom. Biedne sukinsyny, są tak samo daleko od domu jak ja. I po co się tu pchali? Ech.

Życie powoli wraca do normy. Na nowy, 1943 rok mają przyjść uzupełnienia. Nie wiemy kiedy znowu ruszymy całym frontem na Rżew. Może wcale? Nie, ta myśl jest bez sensu, Niemcy się sami nie cofną. Triperenko i Loboszuk jeszcze w bandażach, ale już mają się dobrze. 

Prezesowa przeniesiono dyscyplinarnie do karnego batalionu. Będzie w pierwszej linii szukał min własnymi stopami. Jak go zabierano z jednostki to płakał jak bóbr. Skąd mógł wiedzieć, że oddział snajperek zadomowił się na naszych tyłach i jest to tajna jednostka? Parę dni temu Zielny mówił, że jak szedł w nocy na stronę to widział jak z obozu wychodzą trzy snajperki. Wróciły później tylko dwie. 

Dzięki Bogu, a raczej komuś w sztabie, polepszyło się nasze wyżywienie. Co czwarty dzień jest mięso. Kaszy i słoniny nam nie brakuje. Jak ja bym sobie zjadł babcine zrazy wołowe, z sosem i ziemniakami. 

Agriusadze jakby złagodniał dla nas, starych frontowców. Starych, dobry żart. Ledwo dwa miesiące na froncie, a historyjek tyle co na książkę. Jak nam udało się przeżyć to piekło? Nauczyłem się od Kucharszczaka palić. Strasznie drapie w gardło i trzeba się pilnować by nikt nie widział, że robimy papierosy z machorki i Prawdy. Kucharszczak mówił, że nawet z faszystowskich ulotek robić nie wolno, bo jak znajdą to od razu sąd i kula w łeb, nikt nie uwierzy, że to bibuła. 

Yeremienko dzień w dzień chodzi na bani. Nie wiem jak to się stało, ale Unholiczenko ma co raz większy wpływ na niego. Nie ma już tak bzdurnych rozkazów jak były do niedawna. Cud. 

Małpicki z Husarzenką grają w karty przy czym nie ma ma dnia by jakiś psikus im nie wpadł do głowy. Narobić do walonek Kasiarza, mistrzostwo. Kasiarz odgrażał się, że kiedyś im też wywinie jakiś numer. W końcu poznałem Zandrikowa. Sympatyczny gość. Pogada, pośmieje się, opowie coś ciekawego. Urodzony w Smoleńsku, babka Polka. Mamy wspólne tematy, ale straszny z niego antysemita. Ciągle nabija się z Mordohajewa. Nawet wczoraj. Dali nam kaszę, ale Mordohajew miał jakiś problem z żołądkiem i nie chciał jeść. Gdy oddawał mi trochę swojej porcji, Zandrikow powiedział:
- Ty, Żyd, a ty co? Kasza ci nie smakuje?
- Bo co? - Żachnął się Mordohajew.
- A nic. Bo nos masz duży, a apetyt mały. I w śmiech.
- Nie twoja sprawa, jak myślisz, że jak jesteś ze Smoleńska a ja z Homla to co? Możesz się nabijać?
- No co, na żartach się nie znasz? - Odpalił Zandrikow.

Po tym wszystkim podszedłem do Zandrikowa i mu powiedziałem, że gdyby nie Mordohajew to by mnie tu nie było i żeby dał spokój. Ciekawe czy mu przejdzie?

Nutzikow, rosły chłop, ale coś go gryzie. Z nikim nie pogada a jak już to tylko z Saszowem. Pewnie przeżywa okrążenie i śmierć swoich. Jego ładowniczego skosiła seria jak uciekali przez Wazuzę. Podobno znali się od dziecka. Saszowa jeszcze nie poznałem. Podobno sierota. Jego rodzice zmarli z głodu w 32’ ale to tylko plotka. Pewnie Ukrainiec. 

Brak mi ojca. To już prawie dwa i pół roku bez wieści od niego. Dostał się do niewoli we wrześniu 39’, później był w Starobielsku na Ukrainie. Ostatni list z marca 40’. Oj tato ile ja bym ci teraz opowiedział. 

Powoli robi się już ciemno, z nieba pada śnieznobiały śnieg. Pruszy na kantynę, na lazaret. Na skrzynki z amunicją. Na żołnierzy w okopie. Biało wszędzie. Gdybym był teraz w domu to babcia pewnie by wnosiła grzybową w wielkiej białej wazie. Wszyscy odświętnie ubrani. Ojciec w marynarce. 

Kiedy nie ma bliskich, rodziny na święta człowiekowi jest po stokroć smutno. Tak bym chciałbyć z nimi. Trochę się poszwendałem po obozie. Cisza jak makiem zasiał. Poszedłem na skraj lasu. Żywej duszy. Spojrzałem w niebo, jest pierwsza gwiazdka. Tu, na tej rosyjskiej ziemi też są gwiazdy, a i ludzie podobni. Z oczu płyną mi łzy.

„Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony; Ogień krzepnie, blask ciemnieje, Ma granice nieskończony....”

piątek, 22 marca 2013

Snajperki, cz. 15


Nad Wazuzą okopała się nasza piechota. Nie wiem kto wydał ten rozkaz, ale mimo mrozów do ledwo wykopanych rowów strzeleckich napływała woda. Strzelcy musieli stać po łydki w lodowatej błotnej brei. Całe szczęście, że jestem czołgistą. Wróciliśmy na tyły. Odwiedziłem w lazarecie Loboszczuka i Triperenkę. Mnie zabandażowano rękę. Chłopaki oberwali, ale w ciągu kilku dni będą gotowi żeby wrócić. W końcu jakaś to pociecha na gwiazdkę. 

Następnie poszedłem do warsztatu naprawczego. Tam spotkałem ogromnego Rosjanina, Tomasza Berkuckiego. Szef zakładu naprawczego, a raczej nie zakładu, tylko dwóch dużych namiotów przykrytych siatką maskującą. Berkucki w swoim kombinezonie i uszatce właśnie siedział na czołgu i zakładał łańcuchy na silnik. 
– No powoli, powoli, do góry, no. Stój! W lewo, dalej, dalej, dobrze, na dół. 

Pierwszy raz widziałem cały silnik na zewnątrz. 
- A to ty Adamie Jarosławowiczu, no co tam? - Zagadał Berkucki.
- Przyszedłem zobaczyć co z moim wozem.
- A ten, no co, koło do wymiany, drążek skrętny też. Trochę to zajmie. Teraz robię silnik Husarzenki, nie ciągnie na drugim biegu.
- A mój kiedy zrobicie? 
- Jak nic nie wyskoczy to za pięć dni. Przyjdźcie jeszcze do mnie pojutrze to pogadamy.

Swój chłop z tego Berkuckiego, fachura. Ja tam na mechanice się nie znam, ale wiem, że gdybym jeszcze chwilę postał to by mi opowiedział całą historię tego silnika od Husarzenki.

Nareszcie obiad. Dwa dni bez czegoś ciepłego a tu niespodzianka. Idę z menażką do kuchni, a obok kucharza stoi Agriusadze. 
- Czolgiści, dobrze żeście się spisali, z rozkazu Majora Unholiczenki dostaniecie dziś podwójną porcję. Kasza gryczana z boczkiem. No jedzcie wszyscy.
- Hurra! - Zakrzyknęli ludzie stojący wokół kotłów. Nie ważne czy stary czy młody, każdy tak samo głodny. Po otwarciu kotłów w powietrzu uniosła się ogromna chmura pary wodnej przesiąknięta zapachem kaszy i boczku. Zielny z Kasiarzem, dwaj moskwianie, już kombinowali skąd by tu spirytus załatwić do takiej wyżerki. Wpadli na pomysł, że w lazarecie coś się znajdzie. Kręcili się koło ale nic z tego nie wyszło. Zawrócono ich. 

- No co jest Zielny? - Zagadnął Kucharszczak. - Gdzie spirytus?
- A w dupę kopany. Ludzie Pepeszczenki pilnują jakiejś zagrody z płotem wysokim na dwa metry. Postawili to koło lazaretu i pilnują.
- Płot? - Zapytał zdziwiony Husarzenko .
- No tak, ogrodzenie jak w fortecy. - Odrzekł Kasiarz.
- Po co to budują? Może to...żeby rozstrzelać? - Łamiącym się głosem przypuszczał Bierny.
- Nie nie, to coś tajnego, skoro NKWD pilnuje. - Powiedział poważnie Kucharszczak. - Żeby rozstrzelać to byle mur, albo wał z ziemi wystarczy. To coś poważnego.
- To ja zobaczę. - Powiedział nastolatek z Noworosyjska Kirył Prezesow, szesnaście lat, postura dziecka, a poważne nazwisko. Radiotelegrafista od Husarzenki.
- Dzieciaku, siedź na dupie, po co guza szukać? - Rzekł poważnie Kucharszczak.
- Idę a co tam, najwyżej zawrócą. Tylko kaszę zjem.
- A idź w cholerę! Co by nie było, że nie mówiłem.
Dalej siedzieliśmy razem każdy kęs i przeżuwając z namaszczeniem. Ciepła kasza...

Kiedy już zbliżał się wieczór, Agriusadze zarządził zbiórkę.
Trzynaście załóg czołgów zebrało się w dwuszeregu. Oprócz nas byli jeszcze ci trzej uratowani Nutzikow, Saszow i Zandrikow. Obok Agriusadze stał Unholiczenko.
- Czołgiści! Od tygodnia na terenie naszego odcinka znajduje się obóz dla snajperów. To ten teren za lazaretem. Pod groźbą rozstrzelania nie wolno wam się tam zbliżać. Kto przejdzie ogrodzenie i zostanie złapany pod mur. Snajperzy są teraz tu niezbędni. Linia frontu się ustabilizowała i musimy nękać wroga. A teraz przywitajcie nowych kolegów, którym udało się wyrwać z kotła. - I tu wskazał na Nutzikowa, Saszowa i Zandrikowa. - Mam nadzieję, że się wszyscy najedliście. Czekamy na rozkazy. 
Głos zabrał jeszcze Agruisadze. 
- Jak mi któryś tam pójdzie, - wskazał na obóz - to przed kulą w łeb nogi z dupy powyrywam!

Gdy Agriusadze kończył swój krótki wywód, zobaczyliśmy Kiryła, który szlochał wniebogłosy.
- Puście mnie! Puście mnie! Co ja zrobiłem? - Dwóch rosłych NKWDzistów ciągnęło go w kierunku namiotu Pepeszczenki. Zauważył to Unholiczenko i Agriusadze, którzy natychmiast podeszli do nieszczęśnika. 
- Czemu ciągniecie tego zasrańca? - Rzekł Unholiczenko.
- Towarzyszu Majorze, to szpieg, zaglądał przez płot i gapił się na jednostkę snajperów. 
- Darujcie, to z ciekawości, jeszcze nigdy nie widziałem snajpera ani baby z karabinem. - Płakał Kirył.
- Baby? Baby powiedział? - Szmer przeszedł przez nasz dwuszereg.
- Baby na froncie z karabinem. - Zaśmiał się Małpicki. - Po co jej karabin? Ja takiej bym moją lufę pokazał! - Zarechotał głośno. Wszyscy w śmiech. Tylko Kiryłowi nie było do śmiechu.

Chwilę jeszcze postaliśmy. 
- No i co ja temu dzieciakowi mówiłem, no co ja mu mówiłem. - Powiedział Kucharszczak. - No wiedziałem, że z tego nic dobrego nie będzie. A tak zamiast w czołgu padnie pod murem. Ech... 
- Może Unholiczenko coś zaradzi co? - Powiedziałem. 
- No nic, zobaczymy, z Pepeszczenką łatwo nie będzie, ale swoją drogą baby snajperki to już koniec świata. - Rzekł z powagą Kucharszczak
- No może nie taki koniec, co dopiero początek. - Odpowiedział stojący dotychczas cicho Ozfanow.
Postaliśmy tak chwilę, ale że było mroźno, każdy poszedł w swoją stronę aby gdzieś złapać odrobinę ciepła.

sobota, 16 marca 2013

Pepeszczenko i kuchnia, cz. 14


- Wiktorze Andrejewiczu, Wiktorze Andrejewiczu - zdyszanym głosem mówił Agriusadze. - Mam informację od naszych nad Wazuzą. Atak na pozycję się udał, 3 czołgi uszkodzone, kilku rannych, rozbite dwa Bizony i 5 dział ppanc. 
- A co z 2 Gwardyjską? -  Po namyśle odrzekł Unholiczenko. 
- Nikogo nie znaleźli. Kucharszczak i Husarzenko zrobili zwiad, 2 km od rzeki, żywej duszy. Tylko trzech się przebiło, ale to przed atakiem.
- A jakie uszkodzenia, czołgi na straty?
- Nie. Muszą odholować do warsztatu. Dwa mają uszkodzone gąsienice, a trzeci rozbite kolo jezdne.
- No dobrze, dobrze. - Odpowiedział Unholiczenko
- A i jeszcze jedno Wiktorze Andrejewiczu, ich obrona jest najprawdopodobniej wokół Zubcowa, nie spodziewali się ataku przez Wazuzę, tylko ta bateria Bizonów i działa ppanc. 
- Hmmm... - zamyślił się przez chwilę Unholiczenko. - No nic, powiem Yeremience, że zrobiliśmy rozpoznanie w boju i zasugeruję mu żeby nie robić frontalnego ataku na miasto. Tylko co to da?

Twarz Unholiczenki spoważniała. Wyciągnął z kieszeni spodni zapalniczkę, a z kieszonki w mundurze papierosy.
- Zapalicie? 
- Z chęcią Wiktorze Andrejewiczu. - Odpowiedział radośnie Agriusadze, akcentując pierwszy wyraz.
- Palcie, palcie, amerykańskie, z filtrem. Wczoraj dostałem z kantyny. A jak tam morale chłopaków? 
- Wyśmienite, tylko głodni są.
- Dajcie im podwójne porcje. Ci w kuchni niech wiedzą, że po zabitych mają dać tym co są na pierwszej lini frontu. A jak zaczną pyskować to nastraszcie ich. Wy już Agriusadze wiecie jak.- Powiedział ze zmęczoną miną i Agriusadze nie miał pewności, czy w jego wypowiedzi usłyszał rozbawienie, czy to tylko głośniejsze zdanie. 

W tym momencie do Agriusadze i Unholiczenki podszedł Major Pepeszczenko. 
- No co tam towarzysze, zimno co nie?
- Tak, zimno i pada. - Odburknął od niechcenia Unholiczenko, który nie przepadał za Pepeszczenką.
- Słyszałem, że trzy czołgi macie do naprawy, a nie było rozkazu ataku, same tak się popsuły? – Nie doczekawszy się odpowiedzi, kontynuował po krótkiej pauzie. - No i ten ostrzał Delickiego... To wasza sprawka?
- Tak, moja, a co? 

Agriusadze cały czas mierzył wzrokiem Pepeszczenkę.
- Towarzyszu Majorze, przez rzekę przedarło się kilku naszych, rozbiliśmy dwie armaty na gąsienicach i 5 dział.
- Taa, ciągnął Pepeszczenko. Nie kilku a trzech. Za niesubordynację wiecie co was czeka? - Nie czekając na odpowiedź, kontynuował trochę przyciszonym głosem. - Atak bez rozkazu, zniszczone mienie wojskowe. 
- Co wy mi tu Majorze pierdolicie? Wojna jest. - Krzyknął zdenerwowany Unholiczenko.
- Spokojnie, spokojnie, Majorze. - Rzekł Pepeszczenko pojednawczym tonem. - Ja tylko mówię jak jest, a co będzie napisane w raporcie to... - I tu zrobił pauzę. - Każda moneta ma dwie strony. Jedni zobaczą trzy czołgi do remontu i tonę amunicji, która poleciała w rzekę, a inni zobaczą dwa Bizony i pięć dział wroga zniszczonych. Jak Wy będziecie lojalni to i ja wam szkodzić nie będę. Po co sobie wrogów robić? Do Rudnik pod Workutą Wam niespieszno. Prawda?
- O co Wam chodzi Majorze? - Spokojniejszym, lecz zdecydowanym głosem zapytał Unholiczenko.
- Porozmawiajmy na osobności, zaproponował Pepeszczenko.

Agriusadze dalej stał w miejscu, a dwaj majorzy odeszli w kierunku pola. Nie patrzył się dalej na Unholiczenkę tylko poszedł czym prędzej do warsztatu naprawczego.

- No więc o co wam chodzi Majorze NKWD?
- Mnie, o nic, po prostu, wy mi nie przeszkadzajcie to i ja Wam pomogę.
- A co ja robię oprócz tego, że chcę Niemców pobić i strat nie mieć?
- Ja rozumiem, Ojczyzna to doceni, ale po co pisać raporty na oddziały tyłowe i zaopatrzenie? Jeść wam nie dają czy co?
- Ale chłopcy głodni, dwa dni nie jedli.
- Oj nie przesadzajcie Wiktorze Andrejewiczu, człowiek tak szybko nie padnie, zresztą, u nas ludzi mnogo.
- Róbcie sobie co chcecie, ja do Was nic nie mam i mieć nie chcę, ale moi ludzie mają jeść do syta. A co z resztą to mnie nie interesuje.
- No i nie można tak było od razu? Przyjść. Porozmawiać jak człowiek z człowiekiem? To co zgoda?
- Ja się z wami godzić nie muszę bo i nie ma o co, moi chłopcy muszą jeść i tyle.
- Dobrze, tak będzie. Pierwszy raz widzę oficera co żołądkami się interesuje, ale niech będzie, wasza wola. Aha i napiszcie nowy raport do dowództwa, że się pomyliliście i jedzenia u nas w bród. Matematyka u was kiepska i takie tam.
- Do zobaczenia Wiktorze Andrejewiczu.

Unholiczenko odetchnął z ulgą. Kończył palić papierosa. Dalej widział, mimo padającego śniegu, karłowatą postać Pepeszczenki oddalającą się w kierunku namiotu. To sukinsyn, ale dobrze. Mam go w garści. Teraz już bruździć swołocz nie będzie, a i z Yerremienką dam radę...

piątek, 15 marca 2013

Pomoc dla 2 Gwardijskiej, cz. 13


Trzej zziajani, przemoczeni do suchej nitki i głodni żołnierze ostatkiem sił dotarli na skraj lasu. Wychylam głowę z włazu i krzyczę uciekajcie za las, tu zaraz będzie piekło. Ostatkiem sił meldują się, mówią, że są z 2 Gwardyjskiego Korpusu Kawalerii. Nutzikow, Saszow i Zandrikow. Niczym trzej muszkieterowie, bez D'Artagnan’a. Silniki już warczą, kłęby spalin unoszą się co raz wyżej. Ot fizyka. 
Już mamy ruszać, gdy nagle od strony drogi widzimy jak jedzie na motorze żołnierz. Ledwo co słychać, nasze maszyny w gotowości, a goniec krzyczy: 4 czołgi mają zostać w lesie, reszta wzdłuż rzeki, Zubcow zostawić, po drugiej stronie załatwić Bizony. Za 5 minut ostrzał od chłopaków Delickiego. Będzie walić w rzekę, a Wy manewr oskrzydlający przez wał. Powodzenia! Tak jest. Triperenko, Zielny, Adamowicz i Loboszczuk na swoich miejscach. Jedziemy. 
Trójka z 2ej Gwardyjskiej jedzie już z posłańcem na tyły. Ciekawe czy się jeszcze zobaczymy? No nic, w drogę. Cel Bizony i działa ppanc. W lesie zostaje Mordohajew i ci trzej nowi Biernyj, Dudikow i Strojnyj. Ze mną jadą Kucharszczak, Husarzenko, Małpicki, Bierny, Olertomow, Ozfankow, Patrikow i całkiem nowy „wujek” Karolewski. 
Sytuacja wygląda tak, dwa zagajniki wdłuż rzeki, nasz po prawej opuściliśmy, przy nas zakręt Wazuzy. Ten po lewej obsadzony przez czołgi Mordohajewa. My przejeżdżamy przed nimi, po 300 metrach mamy przekroczyć rzekę, jest tam bród. Następnie rozdzielamy się na dwie części. Kucharszczak, Husarzenko, Małpicki, Bierny, Olertomow jadą dalej na zachód. Po 4 minutach mamy pojawić się my. I skręcamy na północ. Mamy zajechać ich z dwóch stron, od wschodu jest Wazuza. Plan prosty, gorzej będzie z wykonaniem. 
O ile my zawsze możemy się cofnąć to druga grupa bardziej ryzykuje, może dostać z trzech stron. No nic, w imię Boże. Może się uda. Dotychczas zawsze atakowaliśmy frontalnie, może fryce pomyślą, że chcemy zdobyć Zubcow i pod to przygotowali obronę? Wszystkie włazy pozamykane, wjeżdżamy do wody. Kra pęka jak zapałka. 20 metrów to nie problem. W tym samym momencie, w którym wjeżdżamy do rzeki, chłopaki od Delickiego posyłają salwy z haubic M-10 152mm. Wielkie gejzery wody widzimy po prawej. Dosłownie kilkadziesiąt metrów od naszych starych stanowisk. Kilka pocisków upadło na drugi brzeg. Jesteśmy na brzegu, lekki nasyp, a za nim górka, dokładnie tak jak mówił zwiadowca. W sumie lekkie wzniesienie, ale takie, że nie widać czołgu. Wszystkie czołgi przejechały przez rzekę, pierwsze pięć jedzie dalej na zachód. 
My stoimy i czekamy. Długie 4 minuty. Chłopaki przejadą pewnie z 2 km i dopiero wtedy skręcą na północ. Delicki dalej wali w rzekę, teraz przeniósł ogień na brzeg, nie ma już śniegu w tym miejscu tylko dziury i kupa ciemnego piachu. Fontanny piachu. Patrzę przez peryskop, nasi jadą dalej, na zegarku mijają 3 minuty, 3:30, 3:50, 4, jedziemy! Na początku kołysze nami, jesteśmy przez ułamek sekundy bezbronni, lufa w niebo. Żeby tak mieć taką wieżę co by lufa zza nasypu się tylko wychylała. Jesteśmy już na płaskim, ja w środku, po lewej Ozfankow, po prawej Patrikow z wujaszkiem Karolewskim. Wszyscy tak na niego mówią, ma podobno liczną rodzinę i sporo dzieci. 

- Ładuj odłamkowym! Przed nami zagajnik, taki sam jak ten nasz po drugiej stronie rzeki. Ognia! 
Cztery lufy zieją ogniem. Dostajemy się pod ostrzał 7,5 cm PaK 40 i 5 cm PaK 38. Stoją w zagajniku, jest ich pięć, cztery 38’ i ta jedna cholerna 40’. 
- Cel Pak 40!  -  Pociski z trzydziestek ósemek nie robią nam krzywdy, zresztą fryce walą w wieże. Ozfankow zgubił gąsienicę, dostał w lewe koło i go lekko obróciło. Nas trafili w właz, huk jak cholera, wszystko na górze pozrywało. Patrikow z Karolewskim walą w nie te cele co trzeba. Ich pociski ścinają drzewa jak brzytwa zarost. 

Lecą na fryców kikuty i strzępy konarów. Jak w tartaku. Triperenko ładuje kolejny pocisk, ognia. Kupa piachu, trafiamy przed Paka 40, Ozfankow po zniszczeniu PaK 38, celuje w końcu w Pak 40. Nagle kolejny huk, zatrzęsło nami jak diabli, Zielny i Adamczuk zakrwawieni od odłamków, mnie piecze w udzie, dostaliśmy chyba w kadłub. Pisk w uszach, widzę jak Triperenko coś mówi, ale nic nie słyszę, widzę tylko jego wytrzeszczone oczy i żółte zęby. Ognia! Błysk i język ognia w zagajniku, trafiliśmy prosto w skład pocisków, załoga wybita do nogi. 

Nasz czołg stoi, dwóch rannych, ja lekko, Triperenko i Loboszczuk kontuzjowani, mamy problem z wyjściem z wozu. Czołg Ozfankowa cały, ale musi naprawić gąsienicę. Patrikow to samo. Obie gąsienice zerwane. Tylko „wujek” Karolewski bez uszkodzeń. Dobrze, że moja załoga cała. Ale czołg do naprawy, a tu się nie da. W sumie na cztery tylko jeden sprawny za cenę 5 dział i kilkunastu fryców. Ozfankow po bitwie sprawdził pobojowisko. Znalazł tylko mapę z zaznaczoną pozycją w lesie, rozbity megafon i tego jeńca, który mówił, że mu dobrze w niewoli. 

Miał przestrzeloną potylicę. Pewnie go zastrzelili jak reszta zaczęła uciekać. Loboszczuk chyba po tym już nigdy nie wspomni o zupie z niemieckiego kotła. Ale inna myśl zaprząta mi cały czas głowę, co z chłopakami na zachodzie?


Tymczasem czołgi Kucharszczaka, Husarzenki, Małpickiego, Biernego i Olertomowa jechały cały czas na zachód mijając zagajnik po prawej wzdłuż niedużej skarpy, która idealnie maskowała ich przejazd. Po ich lewej znajdował się otwarty teren, na którym gdzie nie gdzie stały samotne drzewa. Kiedy skręcili w prawo, mijając zagajnik słyszeli już huki wystrzałów naszych czołgów i dział przeciwpancernych. Przed sobą mieli zamaskowane dwa Bizony, które ustawione były do strzału na Zubcow.

Kiedy w końcu załogi Bizonów zorientowały się, że atak idzie od strony rzeki było już dla nich za późno. Kucharszczak oddał strzał jako pierwszy, a z Bizona zostało tylko podwozie, chciał natychmiast zniszczyć drugiego, ale Husarzenko był szybszy. Po drugim Bizonie także zostało podwozie i czerwonopomarańczowy język ognia. Już po wszystkim Kucharszczak narzekał, że gdyby rozwalił trzy artylerie wroga to by może i medal dostał, a tak z orderu nici, tylko Bizon na koncie. Po szybkim rozpoznaniu i rozbiciu Bizonów, okazało się, że nigdzie nie ma niedobitków 2’ Gwardyjskiej.

Objechali szeroki łukiem zagajnik i wrócili się pod rzekę. Tak spotkali nasz rozbity oddział. Nie było rady, trzeba było nasze unieruchomione czołgi wsiąść na hol.

To właśnie wtedy załogi powyskakiwały i natychmiast zabrały się do pracy. Sprawne czołgi cały czas były gotowe do natychmiastowej ucieczki. Nigdy nie wiadomo kiedy nadlecą Sztukasy albo „rama”. Ozfankow zabrał ze sobą rannych Triperenkę i Loboszczuka żeby jak najprędzej wrócić na tyły. Ich rany nie były poważne, trochę poparzeni i kilka odłamków. Dzielne chłopy wyliżą się.

Kucharszczak opowiedział mi spokojnie całą historię z Bizonami i doszedł do wniosku, że za kilka minut będziemy mieć pewnie towarzystwo jak się fryce połapią w tym co się stało. Czołgi na holu, jedziemy powoli. Do rzeki blisko. Mordohajew widział pewnie dym po drugiej stronie rzeki, oby nie zaczął kanonady bo z Ozfankowa zostaną strzępy. Mimo, że jest przed południem czuję się diabelnie zmęczony, Ciągle ziewam, a przecież powietrze dookoła jest rześkie. W końcu -5 stopni może postawić na nogi. Ale nie mnie.
Kiedy czołgi były gotowe do wymarszu, z obserwacji przedpola powrócił Husarzenko i Bierny. W drogę. Wtedy zaczęło wiać, a śnieżne chmury oddały nam swoją zawartość. Zaczął padać gęsty śnieg. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. No to Sztukasy dziś nic nam nie zrobią. Jedziemy powoli żeby hol się nie zerwał. Znowu przekraczamy Wazuzę, teraz już jesteśmy pod bezpiecznym okiem chłopaków z lasu.

Jaki bilans tej akcji? Mizerny. Owszem zniszczyliśmy pięć armat ppanc oraz dwa Bizony, ale na kilka dni straciliśmy trzy czołgi. Do naprawy, ale zawsze. Zostawić w lesie żal. Stacjonarne punkty obrony to bezsens. Sztukasy wytłuką jak nic, a załóg szkoda. Najgorzej, że nikogo z 2’ Gwardyjskiej nie spotkaliśmy. A skoro tak to już po nich. Biedacy. Parli na zachód i taka sytuacja. Miał być sukces a jest klęska. Taka wojna. Miało być wsparcie lotnictwa a nie było prawie nic. Fryców tylko niepogoda może powstrzymać. Ech, ale co tam żyjemy.

Czy jest coś cenniejszego niż życie? Muszę wrócić na tyły z Adamowiczem i Zielnym. Zielny ma problemy ze słuchem, od czasu jak uderzył w nas pocisk ciągle się drze bo nie słyszy sam siebie. Gdyby był teraz dowódcą to Agriusadze pękałby z dumy jak on chłopaków umie trzymać w ryzach. No nic, wracamy nad rzekę. Tu musimy się bronić. Zastanawia mnie i resztę oddziału tylko jedno, skoro zrobiliśmy wypad i po rozbiciu wroga nie było w zasięgu wzroku nikogo to gdzie są fryce?

czwartek, 14 marca 2013

Rozmowa, cz. 12


- Nie rozumiem was Wiktorze Andrejewiczu -  rzekł zdziwiony Agriusadze. - To nie ma teraz większego znaczenia, po co się tak narażać? 

Unholiczenko dalej patrzył się gdzieś daleko, w ogóle nie zwracając uwagi na mówiącego gruzina. Agriusadze dalej kontynuował ściszonym głosem swój wywód.

– Jesteście w wojsku od 36’, a ja razem z wami. Biliśmy się z Japońcami, później wasze więzienie. Mnie awansowali z sierżanta. Wróciliście do służby dopiero na wiosnę 40’, jeszcze wam mało? 
– Mam się dalej przypatrywać temu tak bezczynnie? Odrzekł groźnie Unholiczenko. 
– Myślicie, że ja tego też nie widzę, posępnie odpowiedział Agriusadze? 
– To moja wina, zabrakło mi odwagi wtedy i takie są teraz tego konsekwencje. Pijaczyna dowodzi nami, moczymorda zamroczona najlepszymi koniakami. Chodzi na kurwy i w dupie ma Armię Czerwoną, w dupie ma czołgistów i jednostkę. 
– Ale czy on jeden? Wszyscy tak robią. Wiktorze Andrejewiczu, ciszej jedziesz, dalej zajedziesz. Co wam to da, że napiszecie do Koniewa? On kazał, Stawka kazała to i Koniew, a za nim Yeremienko robią. Sami świata nie zbawicie - ciągnął dalej Agriusadze. 

Unholiczenko zapalił kolejnego papierosa. Jedyna pociecha w mroźny zimowy poranek. 
– Wiktorze Andrejewiczu, dobrze zrobiliście wtedy, bo co by wam dała obrona i tak już z góry skazanego marszałka? Politbiuro wydało wyrok wcześniej. Wasze zeznania były tylko po to, żeby pokazać innym, że był spisek. A czy on był czy nie? Jakie to ma znaczenie. Nie wy to inni powiedzieliby, że Wasilij Konstantynowicz był szpiegiem japońskim. Co ja mówię japońskim, powiedzieliby nawet, że szpiegiem z Antarktydy! 
Twarz Unholiczenki zmieniła w mgnieniu oka wyraz, z groźnej marsowej miny w grymas. 
– Ale może wtedy ten dureń by nie dowodził, generał z awansu po trupie, kurwa jego mać. Nasza robota jest jak krew w piach. Staramy się, żeby ci młodzi chłopcy walczyli, staramy się żeby mieli co jeść, pić, czym się bić i co? Czołgi mają wjechać do miasta. Żeby to jeszcze z piechotą? Ale gdzie tam! Same. Całe szczęście, że go od tego odwiodłem. 
– No i widzicie sami Wiktorze Andrejewiczu, tak trzeba! Głupi rozkaz był? To tak musicie mu mówić, żeby on sam doszedł do tego, że wasz pomysł jest jego pomysłem i jeszcze go za to pochwalić. A czy Yeremienko jedyny taki w naszej armii, który ma awans po trupie? Ot taka nasza rzeczywistość, Bóg dał ręce po to, aby brać. Ja wam mówię, on pije dlatego bo go sumienie gryzie. Za Wasilija Konstantynowicza i za to, że wie, że nie umie dowodzić więcej niż batalionem. 
– Ech, westchnął pod nosem Unholiczenko. Macie głowę Agriusadze i długo ją nosić będziecie. W was jest mądrości za dwóch. A nasi już pod Zubcowem? - Zmienił temat Unholiczenko.
– Tak jest Wiktorze Andrejewiczu. 
– Dobrze, przekażcie im wiadomość, że miasteczko zostawić. Cztery czołgi zostawić w lesie a reszta niech przeprawi się kilometr dalej na południe. Skoro zwiadowcy mówili o Bizonach, to dobrze. Husarzenko, Kucharszczak i Małpicki dadzą radę. Aha, dajcie znać Delickiemu z artylerii, że mają walić w momencie przegrupowania, na oślep, gdzieś w rzekę, kilka salw, tak żeby zagłuszyć silniki czołgów. Fryce się pośmieją, ale to będzie nasz żart. A i jeszcze jedno, przypomnij chłopakom, żeby drzew nie łamali! Fryce głupie nie są, wilki drzew nie łamią jak zapałki, od razu położą tam ogień.
– Coś jeszcze Wiktorze Andrejewiczu? 
– Nie Agriusadze, tylko odrobiny spokoju, idę się zdrzemnąć na dwadzieścia minut. Sprzeczka z Yeremienką mnie wyczerpała. 
– No tak, jak się obudzicie to zaparzę herbatę, ojciec mi wysłał gruzińską. 

Unholiczenko odpalił kolejnego papierosa, wdeptując poprzedniego w śnieżne błoto. W myślach przypomniał sobie Chansan, więzienie w Moskwie, obóz na Rudniku pod Workutą i ostatni pobyt w domu w czerwcu 41’. 
– Mój Boże tyle się wydarzyło przez te cztery lata. - Powiedział do siebie. 
Zobaczył jeszcze jak Agriusadze odchodzi w kierunku namiotów. 
– Swój człowiek, niby mruk, ale to dobry żołnierz i człowiek. Żeby tylko naszym się udało przebić.