środa, 24 kwietnia 2013

Cerkiew, cz. 19


Jekaterina obudziła się godzinę przed świtem. Od razu usiadła na pryczy i zaczęła zakładać buty. Podeszła do drewnianej bali w kącie i obmyła twarz zimną wodą. Momentalnie poczuła się rześko, jeszcze chwile i spłukała z siebie reszki snu. Obwiązała sobie piersi bandażem, żeby nie czuć bólu w trakcie wielogodzinnego leżenia na brzuchu, poprawiła mundur, sprawdziła kieszenie. Po raz kolejny sprawdziła swojego Naganta wz. 1891/30, wyczyściła celownik optyczny, który powiększał trzy i pół raza. W końcu gotowa wyszła z baraku. 


Unholiczenko, świadom tego co ją spotkało w Nowy Rok, patrzył na stojące przed nim chuchro z jeszcze większą troską niż zazwyczaj. Nie lubił posyłać ludzi na pewną śmierć, ale tym razem musiał. Według danych wywiadu w opuszczonej cerkwi, nieopodal Rżewa stacjonował niemiecki snajper, który oprócz tego, że terroryzował pobliską drogę, prawdopodobnie podawał koordynaty swojej artylerii. Jego likwidacja była priorytetem. Od nowego roku zginęło już dwudziestu trzech ludzi i utracono dwie ciężarówki. Delicki mimo usilnych prób celnego ostrzelania tego miejsca nie był w stanie trafić. Cerkiew stała na zboczu nie dużego wzniesienia i pociski przelatywały zza budynek. Najchętniej wysłałby do tego zadania kilka czołgów, ale tym razem nie sposób było się nie zgodzić z Yremienką: zanim dojechaliby na odległość celnego strzału, wystawiliby się na ostrzał artyleryjski. 

Dlatego Jekaterina została wytypowana do tego zadania. Ozfanow strasznie się martwił tym, że jego dziewczyna ma iść na tę akcję. Unholiczenko nie do końca wiedział, jak to z tym ich związkiem było, ale miał świadomość tego, że człowiek który kocha martwi się za każdym razem, gdy coś się ma wydarzyć, a tu nie chodziło o zranienie tylko o raczej pewną śmierć. Paląc próbował się uspokoić, ale to nic nie dawało. Czuł przeraźliwe zimno mimo, że było ledwie minus osiem.

Jekaterina ubrana w biały kombinezon, niczym cień przeszła koło naszych stanowisk, szła bezszelestnie jak duch. Nawet nie spojrzała na Ozfanowa, który cały czas na nią czekał. Jekaterina nie chciał się rozklejać i tym bardziej nie chciała by ich wzrok się spotkał mimo szarości wczesnego poranka. Szła dalej i dalej. Przeszła wyznaczoną trasą przez okopy i dalej przez pole, które w nocy saperzy oczyścili z min . Była zdana tylko na siebie.

Mimo, że była drobną dziewczyną czuła jak krople potu oblepiają jej wątłe plecy. Omijając zagajnik doszła do miejsca, w którym mogła trafić na niemiecki patrol. Zwolniła nieco kroku i starał się stąpać ostrożnie, wyczulona na wszystkie odgłosy. Przystawała za każdym razem, gdy jakieś zwierze poruszyły zamarzniętymi badylami. Do świtu zostało jeszcze piętnaście minut. Nagle usłyszała charakterystyczny dźwięk podkutych butów na śniegu. Patrol. Przywarła do ziemi. W ciszy jej słuch się wyostrzył. Stoją. Cisza. Słyszała bicie swojego serca, biło tak głośno, że zdawało jej się, że Niemcy ją usłyszą. W głowie kłębiły się rozgorączkowane myśli o tym, że padając narobiła takiego rwetesu, że cała okolica ją słyszała. Opanowała narastającą panikę i zaczęła miarowo, coraz spokojniej oddychać. 

Odliczyła w myślach dwie minuty i powoli podniosła głowę znad ziemi. Dwaj żołnierze stali jakieś pięćdziesiąt metrów od niej, przestępując z nogi na nogę i chuchając sobie w dłonie. W końcu odeszli. 

Widziała w oddali kopułę cerkwi a na jej szczycie złamany krzyż. Podczołgała się pod wrak spalonego T-60. Zamarznięte zwłoki czołgisty zwisały bezładnie z wieżyczki. Schowała się pod czołg. Powoli, prawie bezszelestnie ustawiła się w pozycji do strzału. Zmrożony śnieg już tak nie doskwierał jak poprzednim razem. 
Ludmiła miała rację co do bandaży, ale ona ma piersi znacznie większe... pomyślała Jekaterina. Wpatrzona w lunetę widziała tylko ciemne okienko tuż pod kopułą. Kiedyś miała złoty kolor, dziś była cała poczerniała od sadzy. 

Jeżeli rzeczywiście jest tam fryc to ma świetny widok na całe przedpole i pierwszą linię okopów. Leżała tak dobre kilka godzin. Czuła drętwienie w nogach, głód w żołądku i lepkość skóry. Do tego jeszcze leżała w kałuży własnego moczu. Na początku było to przyjemne, ta odrobina ciepła. Z czasem, coraz zimniejsza plama, coraz bardziej przeszkadzała, aż stała się boleśnie nieznośna. Skupiła się na obserwacji i słuchaniu. 

Nie mogła się ruszyć do wieczora. Nic. Cisza, czasami przerywana odgłosem transportera gąsienicowego lub motocykla. Cały czas patrzyła przez lunetę. Znowu cisza. Widziała jedno, że gdy już strzeli będzie musiała dalej leżeć pod wrakiem do czasu, aż zrobi się ciemno. Nagle coś zamigotało. Nie wiedziała czy to omam od zmęczenia, czy rzeczywiście ktoś pojawił się w celowniku. Odległość od wieży wynosiła dobre półtora kilometra. Wiatru prawie nie było, więc strzał był w miarę prosty. 

Minimalnie celować w dół bo odrzut powodował milimetrową odchyłkę, która wraz z odległością robiła półmetrową różnicę. Jekaterinie było już zimno od dłuższego czasu. Nic nie piła od wczorajszego popołudnia, ale mimo to jej pęcherz ją zawiódł. Teraz czuła jak robi jej się coraz bardziej zimno. Zaczynała kostnieć. Kiedy powoli słońce zachodziło po raz kolejny w jej celowniku coś mignęło. Pokaż się jeszcze raz, wiem, że tam jesteś, chodź do mnie. 

Myślała Jekaterina. Chodź, pewnie tęsknisz za spokojem, ja ci go dam, no chodź. Twoja matka lub żona dostanie list z frontu, ostatni list za Ciebie. No chodź.

W małym okienku pojawiły się okulary. Niemiecka lorneta polowa. Nie było tam snajpera tylko ktoś z artylerii. Wywiad się mylił, żaden niemiecki snajper nie wybrałby tak oczywistego miejsca. Zobaczyła dłoń na jednym z okularów. Wychyl się, błagam. Nagle powietrze przeciął pocisk 7,62 mm. Celowała w dolną krawędź wykuszu okiennego. Po ułamku sekundy zobaczyła przez lunetę jak lorneta przewraca się. Cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz