wtorek, 23 kwietnia 2013

Jekaterina, cz.18


Hurra! Zdrowia, szczęścia, pomyślności! Niech żyje towarzysz Stalin! Za wygraną wojnę! Zabawa na całego na zapleczu frontu. Tak się bawił 8 korpus. Kiedy minęła północ niebo rozświetliły flary. Nawet fryce robiły sobie fajerwerki. Wolno opadające, jasne punkty na tle bezchmurnego nieba. Najedliśmy się obiecanej kaszy z wkładką. Brzuchy pełne, ale spać się nie chciało. W końcu Nowy Rok. Tylko Husarzenko jakiś smutny stał oparty o swój zamaskowany czołg. Lekko na rauszu podszedłem do niego złożyć mu życzenia i zagadać.

- No co zuchu? Mamy Nowy Rok! Zdrowie!
- Tak, zdrowie, a i szczęścia. - Odpowiedział z wyczuwalnym smutkiem w głosie.
- No co? Smutny jakiś jesteś, a tu Nowy Rok, i snajperki ładne, rumiane.
- Tak, racja, ale myślę o mamie i tacie.
- Gdzie teraz są?
- Na cmentarzu.
- Zginęli na wojnie? - Dopytywałem
- Nie. To znaczy tak, zginęli, na wojnie, dziesięć lat temu.
- Co ty Husarzenko? Jakiej wojnie? W 33’ wojny nie było. -  I w śmiech.
- Na wojnie z kułactwem. - Wycedził Husarzenko. Odizolowany, nieobecny, jakby zza jakiejś kurtyny przemawiał.  - Moi rodzice zmarli z głodu. Dokładnie pierwszego stycznia 1933 roku. Równo dzie-się-ć lat temu. - Te dziesięć cedził jeszcze bardziej niż pozostałe wyrazy. 
- Oj, nie wiedziałem. Przykro mi. - Dodałem już zupełnie poważnym i trzeźwym tonem. 
- Wiedzieć nie mogłeś, ale nie wiesz jak to jest być głodnym? Nic nie jeść przez wiele dni? Nawet nie można opisać głodu, bo jest on w tu, w środku - wskazał na mój brzuch -  i w głowie. Człowiek myśli tylko o jednym. Głód jest straszny. Głód męczy. Głód otępia, ogłusza rozum. Rozumiesz? Zresztą odejdź, chcę być teraz sam.

Odszedłem w milczeniu. W głowie kołatało mi się "do widzenia", ale nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku, przez zaciśnięte gardło. Nigdy wcześniej nie widziałem tak smutnego człowieka, który miał wyrzuty sumienia, że żyje. Wziąłem łyk z menażki, spirytus drapał w gardło, ciepło rozlewało się po całym ciele. Było przyjemnie choć mroźno. Z bliżej nieokreślonego kierunku dobiegały dźwięki harmoszki. To chyba Kasiarz, wygrywał moskiewskie szlagiery. W końcu ustaliłem źródło muzyki po szedłem w tamtym kierunku. Rosnący hałas i alkohol rozpraszały ponure myśli. Wracałem do zabawy. 

- Na Arbacie mieszka Sonia, piękne oczy ma i mnie da bo ja jestem doświadczony, chociaż nie mam wcale żony. Umiem robić różne figle, panny lgną do mnie niewinne. A po wszystkim piję łyk wódki i zalewam swoje smutki.

Kucharszczak i Tripperenko tańczyli razem w kółko, chwytając się za zgięcia w łokciach. Kuru Buran prawie na siedząco wymachiwał nogami w powietrzu i co chwilę jedną ręka dotykał swojej głowy. Mordohajew i Sztoltzman klaskali donośnie w dłonie. Nawet poważny zwykle Agriusadze stał koło nas i klaskał. Było wesoło, nikt w kręgu nie pamiętał o froncie. 

W końcu poznaliśmy nasze snajperki: Ludmiłę, Swietłanę, Roksanę i śliczną Jekaterinę. Wszystkie ładne, jak to po alkoholu w trakcie dobrej zabawy, ale ta to cymes. Wiadomo jak to jest, gdy są kobiety i alkohol to mężczyźni szaleją. Małpicki chodził na rękach i robił salta w powietrzu. Ot kaskader. Unholiczenko znalazł czas i też przyszedł do nas. Jak zawsze z papierosem w zębach uśmiechał się i co chwilę klaszkał widząc popisy chłopaków. Podpity Loboszczuk krzyczał co sił:
- Na Berlin pojedziemy, a Hitlera w łeb szturchniemy! Dam ja mu popalić! 

Ozfanow i Zandrikow rozmawiali ze snajperkami, widać, że im się podobały i ze wzajemnością. Trochę im zazdrościłem śmiałości. Bo o czym ja miałem gadać? Przecież nie o tym, że mogę zginąć, bo one też ryzykują. Machnąłem do siebie i poszedłem poszukać kompani do picia. Pewnie Zielny skombinował trochę więcej spirytusu. Idąc do namiotu porzygałem się. Spirytus dobry ale nie dla mnie. Uff trochę lepiej. Idąc dalej i minąłem pijanego Yeremienkę, natychmiast wytrzeźwiałem na tyle, żeby przyjąć postawę i zasalutować.  i salutuję wyprostowany na baczność. Generał nawet mnie nie zauważył. Poszedł do chłopaków i snajperek, a w sumie nie poszedł tylko się zataczał. Nie powiem, że wstyd bo sam niby wyprostowany stoję, ale chwieję się na wszystkie strony i ręka co rusz opada. W końcu dałem sobie z nią spokój, niech wisi. 

Zielnego w namiocie nie było. Rozejrzałem się dookoła, później jeszcze raz - zupełnie bez sensu, bo w ciemnościach i tak nic nie widziałem. Zacząłem nasłuchiwać. A jest... no tak nie sam, przyspieszone oddechy. 
- Pardon, nie przeszkadzam. 
- A tu jesteś Adamie! - Uśmiechnął się do mnie Zandrikow. - No choć usiądziemy w namiocie. - Dodał biorąc mnie pod ramię i ciągnąc z powrotem do namiotu. 
- Nie, nie! - Trochę bełkotałem. -  Zandrikow, tam nie, choć wracamy do naszych.
- Nogi mnie bolą, no dawaj. - Nie poprzestawał w próbach zawrócenia mnie, choć jego ruchy było równie chybotliwe co moje i w konsekwencji kręciliśmy się w koło. W końcu udało mi się zatrzymać i powiedzieć: 
- Nie, tam wódki nie ma, ma ją Loboszczuk, schował w czołgu.
- A to przepr(p)aszam, idziemy do czołgu! Tak do czołgu!

Po woli trzeźwiałem, Zandrikow wręcz przeciwnie. Ciężko się szło podtrzymując osiemdziesiąt kilogramów coraz bardziej bezwładnej masy. Gdy dochodziliśmy do czołgów, muzyka już nie grała, nikt nie tańczył. Berkucki tylko poprawiał siatkę maskującą. 
- Gdzie muzyka?
- Yeremienko przyszedł, kazał się rozejść, powiedział, że za głośno i wziął z sobą jedną snajperkę.
- Co?
- No bełkotał, że jej potrzebuje w sztabie, a zresztą co mnie to obchodzi. - Berkucki wzruszył ramionami i wrócił do szarpania się z siatką. 

Zandrikow oparł się o czołg i dopijał ostatni łyk spirytusu. W tym momencie zobaczyłem jak Adamowicz trzymał Ozfanowa i mu coś nerwowo tłumaczył. Podszedłem, żeby sprawdzić o co chodzi. 
- Nie wolno ci!
- Jak go znajdę, to mu ryj obiję!
- Nie! Stój! Zaklinam cię, to nic nie da.
- Zostaw mnie! Wiem gdzie polazł.
- Co jest Adamowicz? - Zapytałem, wymawiając każdą sylabę najpoprawniej jak się da, chcąc ukryć szum w głowie.
- A nic, Ozfanow chce dać komuś wycisk.
- Komu? 
- Temu sukinsynowi Yeremience! - Odrzekł Ozfanow.
- Co? Czemu?
- No zabrał, jak swoją, Jekaterinę i poszedł w tamtym kierunku. - Wskazał ramieniem i zrobił nieco chwijny krok w tę stronę. 
- Idziemy. - Zadecydowałem. - Może w śnieg wpadł, pijany był jak go mijałem. 

Szliśmy szybkim krokiem, przynajmniej tak nam się wydawało,  ubitą ścieżką w kierunku kuchni. Minęliśmy  barak Berkuckiego i stos beczek z paliwem. Nagle dotarły do nas, głosy dobiegające z magazynu koło kuchni.
- Zostaw! No puszczaj mnie! Nie chcę. - Brzmiał zdenerwawany kobiecy głos. 
- Chcesz. - Yeremienko syczał bełkotliwie. 
- No zostaw mnie! - Chyba trzask wymierzonego policzka. 
- Zarasss si pookażę! - Bełkotał coraz głośniej w wyraźną złością w głosie. 
- Nieee - zwodził słabnący głos, gdy my już biegliśmy. 
- Milcz suko. - To mu wyszło całkiem wyraźnie, gdy weszliśmy do namiotu, wciskając uszatki tak mocno, że ledwo oczy było widać. 

Yeremienko leżał na Jekaterinie i sowim ciałem unieruchomił jej jedną rękę, drugą ściskał lewą ręką. Jednocześnie próbował rozpiąć rozporek wolną ręką i sowimi nogami powstrzymać wierzgania kobiety, oraz rozszeszyć jej nogi, gdy tylko je złączyła. Wszystko to byłoby nie do wykonania w jednym czasie przez trzeźwego. Jednak, pomimo że pijany, jakoś dawał sobie radę wykorzystując ciężar ciała i brutalną siłę. Gdy gmerał przy rozporku dziewczyna uwolniła przygniecioną rękę, którą zaczęła odpychać napastnika. Zdołała się nieco wysunąć spod przygniatającego mężczyzny a naszym oczom ukazała się obnażona, kobieca pierś. Ledwo widoczna w słaby świetle, okrągła pierś, ze sterczącym sutkiem. Wtedy nas dostrzegła. 
Po chwili do Yeremienki coś dotarło, obejrzał się w naszym kierunku i  krzyknął:
- Paszli won! Swołocze!
Wrócił do swojej zdobyczy, która nadal leżała jak zamurowana. Pociągną

Staliśmy we trzech jak oniemiali, nie wiem czy nas rozpoznał czy nie. Gapiłem się na tą pierś i w moim ciele nie drgnął ani jeden mięsień. Nagle Ozfanow doskoczył do Yeremienki, błyskawicznym kopniakiem w głowę powalił generała, który opadł jak zabity. Ciężka głowa opadła bezwładnie pomiędzy piersi kobity, zasłaniając nam widok na tę odkrytą. 

- Chodź, idziemy. - Wyszeptałem ciągnąc Ozfanowa za ramię, który chyba się szykował do poprawki.  W pośpiechu uciekliśmy z magazynu. Nidzie żywej duszy. Nikt nic nie widział. Dobra nasza. Yeremienko o nas nie wie, było ciemno, ale Jekaterina... Chyba da radę wywlec się spod ciała. Teraz będzie ją Yeremienko wysyłał na najtrudniejsze akcje. Taki jej los w tym nowym, 1943 roku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz